Pan Tadeusz Andrzejewski jest wicemistrzem Polski Weteranów w Biegu Przełajowym oraz dwukrotnym mistrzem Wojska Polskiego w półmaratonie i maratonie. W swoim życiu przebiegł ponad 900 biegów – w tym 80 maratonów i ultrabiegów oraz ponad 100 półmaratonów. To imponujący wynik 83-letniego biegacza! Pan Tadeusz na pytania odpowiada ze swojego małego zakątka. W altanie na działce przy zajezdni tramwajowej na Żoliborzu. To odskocznia od codzienności. Oaza spokoju, bo na działce zawsze jest co zrobić.

25.915 dni – tyle średnio żyje człowiek, a Panu udało się wyjść poza normę i przeżyć ponad 30.000, jaki jest plan na kolejne dni?

Mam plan pożyć jeszcze więcej dni, a oprócz tego nie mam czasu na nudę, bez przerwy coś mnie nęci. Nie ma czasu na myślenie co będzie dalej, a jak o tym myślę to wiem, że będzie to bieganie.

W młodości uprawiał Pan boks, teraz biega Pan średnio 100 km każdego miesiąca. Co działo się przed miłością do biegania?

W młodości byłem dzieckiem wojny, tam gdzie mieszkałem do szkoły się nie chodziło. Naukę rozpocząłem w 1945 roku, mając już 12 lat. W tym czasie nie było nauczycieli od wychowania fizycznego. Biegałem od zawsze. Stworzyliśmy na Dolnym Śląsku odpowiednią grupę biegaczy, byłem tam wraz ze Stanisławem Swatowskim, dwukrotnym olimpijczykiem na 400 metrów oraz szesnastokrotnym mistrzem Polski w biegu na 400 m. Tak się zaczęło, razem biegaliśmy i tworzyliśmy zespół. W moim życiu od zawsze sportu było bardzo dużo i nie żałuje tego.

Słyszałam, że okrzyknięto Pana jako jednego z twórców obecnego boomu na bieganie, a jak Pan określa początki mody na bieganie?

Do Warszawy sprowadziłem się dopiero w 1984 roku, oczywiście spowodowała to kobieta. Każdy z biegaczy miał swoje indywidualnie ścieżki w parku. Kiedy wychodziliśmy na treningi ludzie przyglądali się z ciekawością i mówili: O jakiś głupiec biegnie!, trzeba było się troszeczkę bronić przed takimi opiniami. Jednak systematycznie zaczęło przybywać ludzi na ścieżkach biegowych. Rozpoczęły się oficjalnie organizowane biegi, zaczęliśmy się ścigać i ludzie potraktowali to bardzo poważnie. Jeśli chodzi o ilość biegających przełomowym rokiem był 2007. Ze wszystkich swoich biegowych startów posiadam umieszczone w segregatorach komunikaty, a w 2007 roku notuje się olbrzymi przypływ biegających. W kolejnych latach wszystko rosło w tysiące startujących osób. Jak biegałem w moim pierwszym maratonie 1989 roku w Warszawie, to startowało nas około 700 osób, a ja byłem 357. Z czasem to był wielki trud zmieścić się w czołówce.

Jak Pan myśli: co spowodowało, że pokochaliśmy bieganie?

Nastąpiła moda, młodzi ludzie spoglądali, że starsi biegają, a każdy był zainteresowani piękną figurą. Tak wszyscy zaczęliśmy biegać.

Mówimy o pięknej sylwetce, chcemy również zadbać o rozwój psychiczny. Podobno bieganie zastępuje najlepszego psychologa. Nie będę pytać, czy warto biegać, bo to pytanie retoryczne, jednak zapytam, jakie myśli towarzyszą podczas biegania?

Na pewno udane starty podnoszą naszą samoocenę, to nas mobilizuje do jeszcze lepszego wyniku. Jak poczułem smak wygranej to bardzo mobilizowało mnie na dalszej trasie. Czasem podczas biegu widziałem kogoś kto nie powinien być przede mną, to mnie rwało do przodu i stąd stała chęć poprawienia wyniku.

W 1994 r. założył Pan Klub Biegowy „Reebok”, skąd pomysł na stworzenie zrzeszenia miłośników biegania?

Jeśli chodzi o moją kategorie wiekową w roku 1994 byłem bardzo znanym biegaczem. To nie była moja inicjatywa tylko ówczesnego prezesa Federacji Klubów Biegacza Janusza Kalinowskiego, który również jest pracownikiem Polskiej Agencji Prasowej. Zapoznaliśmy się dobrze, wspólnie biegaliśmy. Pracownicy Reeboka byli zainteresowani utworzeniem takiego klubu i weszli w kontakt z Januszem Kalinowskim redaktorem PAPu. Widział we mnie osobnika, który może ten klub założyć oraz poprowadzić. I tak się zaczęło, kiedy w roku 1994 doszło do zebrania ochotników klubu. Rządziliśmy w warszawskim bieganiu przez 10 lat. Drużynowo wygrywaliśmy niemal wszystkie maratony. Wspomagali nas od czasu do czasu, dostaliśmy buty, dressy, a to się kiedyś liczyło. Nie było tyle dostępnego sprzętu na rynku co dziś. Pamiętam w jakich strasznych butach biegaliśmy, psując swoje stawy kolanowe, teraz jest luksus jest w czym wybierać.

Jak wyglądała dalsza współpraca?

Nazbierałem dużo pucharów oraz systematycznie prowadziłem kronikę biegową – miałem kronikę z 10 lat – zdjęcia, opisy oraz komunikaty. Poszedłem do sklepu biegacza Reebok i poprosiłem o adres siedziby. Jako były prezes Klubu Biegowego „Reebok” napisałem list, że posiadam kronikę prowadzoną przez 10 lat i chciałbym im to podarować na pamiątkę. Dość długo milczeli, nikt się nie odzywał, aż wreszcie po jakimś czasie zadzwonił do mnie pewien Pan: Pański list dotarł do moich rąk –  i tak się umówiliśmy. Proponowali spotkanie w jakiejś kawiarni, a ja mówię – Przyjedźcie do mnie, znajdzie się kawa i ciasto, porozmawiamy i zobaczycie mój dorobek biegacza. Spotkaliśmy się u mnie, przy okazji przywieźli mi dobre buty do biegania i tak zaczęła się współpraca.

Jakie to uczucie w wieku 83 lat wystąpić jako bohater biegowego filmu?

O uczuciach trudno mówić, w ubiegłym roku była u mnie Telewizja Polska. Nakręcili film. Osoba, która zapowiadała co pokażą w Warszawskim Kurierze powiedziała między innymi, przybliżymy Państwu sylwetkę nałogowego biegacza. I tym nałogowym biegaczem byłem ja! Bieganie to mój nałóg, a z nałogów trudno się wychodzi. I będę biegał dalej. Chociaż nie ukrywam, że wiek 83 lat to nie wiek młodego 20-latka. 4 lata biegam z chorym kolanem, ale jakoś go pieszczę, smaruję i dalej startuje. Bywam najstarszym uczestnikiem imprezy, czasem przydarza mi się być ostatnim, bo staruje sama młodzież. Bieganie mnie mobilizuje!

Tak, bieganie bardzo motywuje, jestem pełna podziwu dla biegacza, który pokonuje średnio 100 km miesięcznie.

100 km to klęska! W okresie moich najlepszych dni biegałem 400 km miesięcznie, a teraz to klęska! 100 km biegałem w ciągu tygodnia. Coś się zaczyna i coś się kiedyś kończy! Proszę sobie wyobrazić, że 2 lata temu w kategorii 80-latków startowało nas pięciu i wszyscy byli nagrodzeni! Piszę artykuł w którym chce przedstawić niektóre dylematy biegacza. Chce też wielu organizatorów pochwalić. Napiszę to co każdemu się należy, oczywiście nikogo nie obrażając.

Na filmie widziałam wnętrze wypełnione pucharami i medalami. Ile udało się Panu zebrać odznak? Może jest ich tak wiele, że możemy określić jako ilość niepoliczalna?

Ja mogę Pani powiedzieć. Żeby mieć wyobrażenie o moich trofeach, to trzeba widzieć. Pucharów mam ponad 300, a medali przynajmniej dwa razy tyle. Teraz będziemy zmieniać okno w mieszkaniu tak, aby każdy mógł widzieć moje zdobyte dzieła, czasem nawet prasa fotografuje zza okna. Ja urządziłem piękną wystawę. Jest tu moje małe wewnętrzne zadowolenie.

Mam 50 lat biegania, 80 tyś przebiegniętych kilometrów, każdy trening i start zapisuje w swoich dziennikach. To już 80 maratonów oraz ultra-biegów, 40 razy na podium i ponad 118  półmaratonów. Jeszcze nigdy nie wycofałem się z żadnego biegu. Ostatni mój bieg Mistrzostwa Polski Weteranów w Półmaratonie był w 2008 roku. Na podium rozdzieliłem dwóch mistrzów Michała Stadniczuka, wielokrotnego medalistę na dystansie maratońskim oraz nowego mistrza Janka Morawiec z Łodzi, mojego przyjaciela. Rozdzieliłem dwóch mistrzów świata! I od tego czasu nie jeżdżę na mistrzostwa.

Ostatnio przeczytałam sto życiowych rad od stulatki Annabelle Black, a jaka jest jedna rada od Pana?

Trzeba wychodzić wbrew losowi, nie poddawać się i wierzyć, że jesteśmy lepsi od losu jeśli chodzi o wszelkie przeszkody. Wielu ludzi z mojego rocznika już odeszło, a ja ciągle biegam. Wie Pani, czasem robię to wbrew losowi, bo bolące kolano, ale startuję. Taka moja porada, nigdy się nie poddawać!

Rozmawiała: Monika Komorowska
Zdjęcia & video: Reebok