Najlepsze pląsy w Temacie Rzeka. To ich Warszawiacy najchętniej odwiedzali latem.
Temat Rzeka i jego dwóch bohaterów: Adam Bekett – ten od nocy – booking manager, opiekuje się oprawą wizerunkową i artystyczną oraz Grzegorz Goch – event menager, pan od WF-u, zajmuje się Tematem za dnia.
O tym czy hipster może być bardziej agresywny od dresiarza. O ambicjach, wolności, wnoszeniu własnego alkoholu na plażę oraz czym jest psychologiczna granica rzeki. Jak rozkręcić doby fanpage, dlaczego w klubach nie ma ambitnej muzyki i czym się różni wizualizacja od rzeczywistości.
Czy jak powstawał Temat Rzeka spodziewaliście się takiego sukcesu?
A: Kiwam, że nie. Kompletnie nie. Każdy projekt, który rozpoczyna swoją działalność, ma gdzieś z tyłu głowy pewne obawy względem czegoś. My mieliśmy względem pogody. Czy nas przypadkiem nie będzie ciągle zalewało, tak jak w maju. Wiele rzeczy zostało przez to pominiętych. Nieoficjalnie mogę powiedzieć, że na 100 procent tego projektu wykonana została zaledwie połowa, ambicje są dużo większe. Nie chcemy tu generować ruchu pod tytułem: skoro jest to kawałek ziemi, na której tylko leci muzyka to możemy przyjść z własnym alkoholem, wykorzystywać plażę w nieodpowiedni sposób i tym samym trochę żerować na naszych aktywnościach, wykorzystywać nas…Także możecie do nas przychodzić, uczestniczyć w tym wszystkim, co dajemy wam za darmo, bo nie ma tu strefy biletowanej, ale w zamian oczekiwalibyśmy, żeby zamiast przychodzić z własnym alkoholem, skorzystać z usług naszego baru.
G: Mnie też zależy na pewnym rodzaju przestrzeni i wolności tutaj. W której każdy może poczuć się swobodnie niezależnie od przynależności społecznej, finansowej czy jakiejkolwiek innej. To się rzeczywiście udało, naszymi odbiorcami są wszelkie grupy społeczne, jakie można sobie wyobrazić. Prawnicy w garniturach, matki z dziećmi, wszyscy się nawzajem akceptują i potrafią razem bawić. Pod tym względem zbliżamy się do Europy. Będąc w położeniu bliskiej Pragi nie mieliśmy żadnego incydentu. Że ktoś z kimś coś.
A: W głowach Warszawiaków nadal jest taka granica psychologiczna rzeki. Pokonanie jej, to jak przejście do drugiego świata. Uruchomiliśmy takie przecieranie się szlaków dwóch środowisk.
Wróćmy na chwilę do maja. Kiedy podniósł się poziom wody, czy wam też podskoczyła temperatura? Jak wtedy było?
G: Ja się trochę wystraszyłem. Mieliśmy tu wtedy prezentację produktową. Goście siedzieli na górze, a kiedy mieli zejść na lunch na plaży, okazało się, że już nie ma plaży. Woda podniosła się w ciągu sześciu godzin. Mieliśmy oczywiście plany ewakuacyjne, jesteśmy w stanie wszystko to zwinąć w przeciągu sześciu-ośmiu godzin. Baliśmy się, co będzie dalej. Na szczęście główny hydrolog nas uspokoił.
A: Właśnie. Ważna jest współpraca z miastem. Jeśli idzie duża fala, my będziemy wiedzieli wcześniej. Stres byłby, gdyby hydrolog nam ogłosił „słuchajcie, zmywajcie się, bo nic was tutaj nie czeka”. Tak czy inaczej byliśmy na to przygotowani. Plan ewakuacyjny jest wpisany w projekt.
W tym roku mieliście dużą konkurencję nad Wisłą. Co przyciąga ludzi akurat do Tematu Rzeka?
A: Po bitych czterech miesiącach tutaj nie mamy już obiektywnego zdania… i od razu sprostuję – nie jest to taka łatwa praca. Nie jest tak, że mamy plażę, siedzimy sobie, popijamy drinki z palemką na leżaczku, piszemy maile…
G: Takie coś mi obiecywałeś!
A: Nie da się też pracować, kiedy ciągle przychodzi mnóstwo znajomych i z każdym trzeba porozmawiać, i coś załatwić, czy nawet spędzić z nimi czas.
G: Trzeba by spytać naszych odbiorców, zrobić ranking na Facebooku: „Dlaczego do nas przychodzisz?”. Niekwestionowanym plusem jest szeroka, dzika plaża, nieuregulowany brzeg. Każdy może się stać w pewien sposób anonimowy, kiedy zatopi się gdzieś tam w plaży. Poziom produkcji pewnych rzeczy, nawet gust muzyczny Adama, który się przełożył na bookingi. No i środowisko naszych odbiorców. Udało nam się stworzyć pewną subkulturę Tematu Rzeka, to się wzajemnie napędza. To jest jedna z ważniejszych rzeczy przy tworzeniu jakiegokolwiek miejsca, do którego mają przychodzić ludzie – czy to restauracja, klub czy galeria sztuki – trzeba stworzyć pewne środowisko wokół niego, to przynosi później jakiś kontent artystyczny i muzyczny.
A: Dla każdego co innego jest ważne. Dla osoby starszej, młodszej, słuchającej muzyki, nie słuchającej muzyki… nawet położenie Tematu względem słońca. Mamy je tu przez cały dzień, jak być powinno, mamy piękny zachód, mamy wieczorny widok na Warszawę i dwa podświetlone mosty. Przyroda to mocny atut Tematu Rzeka. Chociaż inne miejscówki mają podobną sytuację.
G: Ale oni nie mają zachodów.
A: No nie. Drugim atutem była muzyka. Fakt faktem, udało się wiele zrealizować, ale też wiele pozostało na przyszły sezon. Jesteśmy bogatsi o cały „know how”, o to co nas tutaj spotyka. Wybadaliśmy już co możemy, a czego nie możemy. Nie chcielibyśmy zagradzać tej przestrzeni. Z biznesowego punktu widzenia powinniśmy cały Temat ogrodzić, zamknąć przestrzeń dla tych gości, którzy korzystają z własnego alkoholu, wykorzystują sytuację. Jednak wciąż staramy się operować na granicy tego, żeby nie pójść z torbami i wciąż zachowywać otwartą przestrzeń. Do tego dochodzą oczywiście kwestie techniczne, logistyczne. Trudno zapanować nad tak ogromnym terenem. Mamy duże ambicje na przyszły rok.
Jakie imprezy w tym sezonie cieszyły się największą popularnością?
A: Najpierw było nasze otwarcie, zupełnie niesamowite. Pokazało nowy wymiar tego, jak w ogóle może wyglądać otwarcie. Zaprosiliśmy ludzi z okazji tego, że wody odeszły, odzyskaliśmy plażę, możemy wrócić na tor swoich planów. Niedzielna impreza, piknik, gdzie ludzie tak naprawdę mieszali tylko stopą w piasku, słuchali muzyki, delikatnie się kiwali. To jest właśnie nasza definicja, niezobowiązująca sytuacja, żadnego napięcia. Pozytywni ludzie, którzy na siebie oddziałują.
Była też Aloha. Urodziny Aloha From Deer okazały się świetnym przedsięwzięciem, pokazały nam, ile pracy trzeba włożyć w jedno wydarzenie. Cała załoga twórców tej imprezy była skoncentrowana wyłącznie na jednym dniu, więc stworzyli pomysł, zatrudnili sztab ludzi, który skupił się na danej imprezie. Najlepiej jest, gdy np. trzy osoby pracują nad jednym dniem. Trzy nad następnym, a trzy nad jeszcze następnym i tak dalej. Wtedy każde wydarzenie ma swoją grupę podwykonawców, a my możemy lecieć z kalendarzem do przodu. To zresztą odkryło już wiele klubów w Warszawie, żeby nie koncentrować się na managerze, którzy kreuje i ogarnia wszystko, a oddaje to poszczególnym grupom ludzi, którzy też mają swoje pomysły i możliwości. Taka była właśnie Aloha.
Następna topowa impreza to oczywiście DJ Tonka, kiedy plaża naprawdę zapełniła się ludźmi. To też dobry przykład na mieszankę towarzyską. Tzw. warszawka klubowa przemieszała się z, powiedzmy, prawdziwą grupą fanów DJ Tonki, czyli trochę typów spod ciemnej gwiazdy. Okazało się, że wszyscy się ze sobą dobrze bawili. Paradoksalnie jedyna konfliktowa sytuacja miała miejsce poranną porą, kiedy to dwóch hipsterów zaczęło się ze sobą szamotać. Zawsze możemy obwiniać dresiarzy, a prawda jest taka, że agresja nie ma nic wspólnego z ubiorem.
Muszę też wspomnieć o Plażowych Igraszkach, które były fuzją wielu sytuacji. Warto zauważyć, że niektóre realizacje wychodzą bardzo spontanicznie. Nagle, danego dnia, okazuje się, że jesteśmy najlepszą propozycją na mieście i robi się tłum. Podobnie było z imprezą na statku, która tutaj skończyła swój bieg. Wszyscy do nas przypłynęli, zaprosili znajomych, mnóstwo ludzi. Graliśmy wtedy krótkie sety dobrej muzyki, a każdy DJ, który schodził, mówił: „Wow! Co się tutaj dzieje!”, wszyscy sobie nawzajem gratulowali i bardzo dobrze to zapamiętali. Mamy ogromną nadzieję, że zbliżające się Światłowody też będą taką eksplozją.
Myślicie już o przyszłym sezonie? Będą jakieś zmiany? Możecie coś zdradzić?
A: Jeszcze nie możemy zdradzić, ale zmian będzie dużo.
G: Oczywiście, że myślimy, będziemy mogli się uczyć na własnych błędach i doświadczeniach z tego roku, kiedy mieliśmy sporo kłód pod nogami. Będziemy eliminować kłody, działać sprawniej.
A: W przyszłym roku chcemy odrobinę przekroczyć granice swojego powiązania z przyrodą, ukrócić uzależnienie od niej. Nie zdradzę szczegółów, ale dążymy do powiększenia swojej przestrzeni. Jest na to wiele pomysłów. No i teraz lepiej zdajemy sobie sprawę z tego jak olbrzymi sztab ludzi jest potrzeby do sprawnego funkcjonowania Tematu. W tym roku chyba przeceniliśmy możliwości przerobowe kilku osób.
G: Czasem nie ma czasu na to, by odebrać telefon, bo w tej chwili trzeba wykonać trzy inne. W przyszłym roku nie będziemy już anonimowi. Będzie łatwiej, nie trzeba będzie wszystkiego szukać. Z drugiej strony drugi rok jest wyzwaniem, bo musimy spełnić oczekiwania, ciąży na nas olbrzymia odpowiedzialność. Nie chcemy tylko odcinać kuponów od tych 30 tysięcy lajków na fejsie, nie mamy zamiaru tego robić.
A: Ja muszę powiedzieć o całym fenomenie naszego fan page’a, który przed otwarciem lokalu miał ok. 12-15 tysięcy fanów. Była na nim wizualizacja, za którą oberwało nam się najbardziej. Problem z wizualizacjami jest taki, że są jedynie poglądem na to, jak obiekt ma wyglądać, przy czym nie jest dostosowany pod względem technicznym do miejsca i warunków. Na plaży jest jedna ważna kwestia – nasłonecznienie. Ogromne nasłonecznienie. Jeśli wstawilibyśmy tu kontener, oszklony z każdej strony, to wyszła by z tego fajna szklarnia. Sauna. Ręczę, że nie dałoby się wejść do środka.
G: No chyba, że wstawilibyśmy tonę klimatyzacji i podnieśli ceny o 20%. Była grupa oburzonych, więc skoro mamy okazję to wytłumaczyć – obraz poglądowy został zmieniony, żeby wszystkim było lepiej.
Jaki był najbardziej szalony moment podczas całej waszej aktywności w Temacie?
G: Z mojej strony na pewno początek, kiedy nie wiedziałem czy odbierać telefon czwartą, czy już piątą ręką, czy też biec, zjeść kawał krzaka, bo nie jadłem od dwóch dni. Później było kilka innych momentów, czasem dlatego, że nagle przyszło pięć razy więcej ludzi niż się spodziewaliśmy i było „ratuj się kto może”.
A: Ja miałem jeden taki szalony moment. Poza tymi wszystkimi, które działy się na zapleczu, gdy nasze głowy eksplodowały i nikt się o nich nie dowie. Jeden z naprawdę fajniejszych momentów – grałem czwartkową imprezę razem z saksofonistą, ni z tego, ni z owego, czuć było ogromną energię na parkiecie. Nagle za nami zaczęły strzelać fajerwerki. To jest to, cała spontaniczność tej plaży! To, że ktoś nagle odpala fajerwerki, które idealnie pasują do muzyki. Nawet saksofonista, który grał u nas tylko raz mówi „Wow! Kiedy ja będę mógł przyjść się tutaj pobawić?”
G: A Kino i Wino? To było dopiero zaskoczenie! Kompletnie się nie spodziewaliśmy, że na pierwszy pokaz przyjdzie 2 tysiące ludzi. I to nie była impreza, tylko zwykły pokaz kina na plaży. W następnych tygodniach utrzymywało na wysokości ponad tysiąca osób. Niesamowite.
Co będziecie robić zimą? Kiedy Temat Rzeka będzie zamknięty?
A: adambekett@gmail.com – czekam na propozycje! Najprostsza odpowiedź – jedziemy na wakacje. Z czystym sumieniem, inaczej się nie da. Wyłączę telefon, wyłączę wszystko. Nawet się nie pochwalę znajomym gdzie jestem i co robię.
G: Trzeba się naładować, ale wiadomo, że nie będziemy na wakacjach przez pół roku. Wymyślimy jakieś nowe projekty, tak działamy.
A: Musimy sprostować jeszcze jedną rzecz. Pracowaliśmy w Basenie. Wszyscy myślą, że ze względu na naszą obecność tutaj, Temat Rzeka należy do tych samych ludzi, a tak nie jest.
To jak jest z Basenem?
A: Basen kochamy, pokazuje nowe kalendarium i jest świetne. Adaptacja przestrzeni, nagłośnienie. Chłopaki nie próżnowali. Postawili na akustykę i ruszają z koncertami.
G: Basen w nowej odsłonie, idzie bardziej w stronę, która bardziej pasuje do tej przestrzeni.
A: Nie wykluczając adaptacji klubowej. Pamiętajmy jednak, że mówimy tutaj o Warszawie, o Polsce, w której kluby z ambitnym tematem strasznie ciężko się zapełnia. Gdybyśmy mieli opierać biznes na muzyce, którą właściciele chcieliby realizować u siebie, to lokal by nie przetrwał, poszedłby z torbami. Ludzie bywają rozwydrzeni, nie chcą płacić za wejścia i to psuje świadomość tego, że na świecie, gdy człowiek płaci, w zamian dostaje fajne show, fajne przeżycia. Tak to zawsze działa. Są budżety na realizację kapitalnych rzeczy w momencie, gdy ktoś za nie zapłaci.
Na koniec mam jeszcze jedno pytanie. Jak byście podsumowali cały ten sezon w Temacie jednym słowem?
A: Ja mam jedno słowo: „o-ja-pierdolę”.
To są trzy słowa.
A: Można złączyć w jedno.
G: Ja bym to podsumował jakąś olbrzymią onomatopeją: „Raaaaaawwyyyyyyaaaaaboooyyyyaaaaa!”
Postaram się to dobrze zacytować.
A: Czekaj, bo mówimy jak stare dziady. Dla nas to też jest zabawa. Gdybyśmy się tym nie bawili, to byśmy zwariowali. Póki jest w tym element zabawy, jest dobrze. Nie będzie to jedno słowo, ale powiem, że jest to najbardziej nieoczekiwane coś, co się wydarzyło w moim życiu.
G: Ja zostaję przy swojej onomatopei.
rozmawiała: Paula Kufel / example.pl
zdjęcia: Filip Bonder oraz materiały prasowe