Jeśli szukacie miejsca, w którym chcecie poczuć się totalnie swobodnie i być w stu procentach sobą – koniecznie odwiedźcie Nailed It. Po przekroczeniu progu salonu na Króżańskiej jednocześnie czujecie się tak, jakbyście przekroczyli próg swojego domu i jakbyście wchodzili do zupełnie innego świata. Uśmiechniętego, naturalnego, różnorodnego i inspirującego. Nailed It to wybuchowy koktajl absolutnie fantastycznych osobowości, dzięki którym każdy klient czuje się wyjątkowo i wie, że może być w stu procentach sobą. Spotykamy się z założycielką i pomysłodawczynią Nailed It – Olgą Urbowicz i niezwykle utalentowaną Kejt Kujko, która na paznokciach potrafi wyczarować wszystko. Rozmawiamy o pomysłach, inspiracjach, marzeniach i o tym, dlaczego do salonu można przyjść w piżamie i czuć się jak milion dolarów.

Kasia: Jaka historia kryje się za Waszymi salonami? Skąd plan na stworzenie takich miejsc?

Olga: Cała idea salonu opiera się na relacjach. Przepracowałam w salonach wiele lat i nie lubiłam recepcji, fartucha. To coś, co buduje barierę psychiczną między tobą a klientem, automatycznie cię stopuje. Urodziłam dzieci, wymyśliłam sobie miejsce, gdzie będę się czuła swobodnie. Wynajęłam pierwszy lokal na Nabielaka, miał wielki ogród. Pierwsze dwa lata: non stop znajomi. Bawili moje dzieci, chodziliśmy do Łazienek, w ogrodzie piłowaliśmy paznokcie. Ta idea się przeniosła w inne miejsca, takie jak to. Nie czuję się jakbym przychodziła do pracy, raczej spotkać się ze znajomymi. Wszyscy klienci to znajomi znajomych znajomych, działa poczta pantoflowa. Dopiero niedawno zainwestowaliśmy w marketing, bo otwieramy się w innych miastach, startujemy też z Akademią – będziemy uczyć jak robić paznokcie.

Kasia: Opowiedz coś o tym! Klientki wymogły na Was szkolenia?

Olga: Rynek wymógł! Jak tylko wejdziesz na nasz Instagram czy Facebook, od razu widzisz, że nasza stylówka nieco różni się od standardowej. Dziś na mistrzostwach nail artu prace są dokładnie takie same jak 15 lat temu. Na świecie trendy się zmieniają, w Polsce mentalność pozostaje bez zmian. Wydaje mi się, że my, wraz z otwarciem Nailed It, uświadomiłyśmy klientkom, jakie mają potrzeby. Udowadniamy, że krótko spiłowane paznokcie mogą być trashy i sexy. Nie musisz mieć czerwonych paznokci, kiedy pracujesz w biurze. Możesz mieć półprzezroczyste z czarnym paskiem i to też jest eleganckie.

Maciej: Chcecie zmieniać i edukować?

Olga: Chcemy pokazać, że można inaczej. Po nas otworzyło się kilka salonów, a to super, bo rynek w Warszawie jest bardzo duży. Fajnie, że są salony, z którymi możemy się inspirować, pomagać sobie, podrzucać klientów. Chcemy stworzyć Akademię, żeby pokazać dziewczynom, że nie muszą nosić białego fartucha. Że nie muszą nazywać się stylistką paznokci, mogą mówić po prostu: tipsiara. Mogą czuć się domowo i swobodnie.

Maciej: Stworzyłyście miejsce, do którego przychodzą klientki, czując się tak, jakby przeszły po prostu do drugiego pokoju w swoim domu.

Kejt: Często tutaj dziewczyny przychodzą z domu w klapkach, piżamie i ze swoim kubkiem kawy. Mają przypiętego psa do nogi i ledwo widzą na oczy, bo dopiero wstały. To jest dla nas normalna sytuacja.

Olga: Słuchamy muzyki, jest swobodnie. Czasem leci Chris Rea, czasem Beyoncé.

Kasia: U nas wczoraj była Halina Frąckowiak.

Olga: Więc doskonale rozumiecie, o czym mówię. My ostatnio słuchałyśmy Anny Jurksztowicz. Czasem wjeżdża N*Sync albo Backstreet Boys. Muzyka jest dla nas naturalna. Ostatnio byłam na szkoleniu, było włączone radio. Po godzinie nie wiedziałam, co się dzieje, gadali o żołnierzach wyklętych.

Kejt: W szkołach kosmetycznych uczą, żeby w tle leciał szum fal albo śpiew ptaków.

Olga: Na pierwszych szkoleniach miałam zajęcia z biznesowego punktu widzenia na zawód. Uczyli nas, że nie możemy psikać się perfumami do pracy – żeby nie pachnieć lepiej od klientki. Mało tego! Nie możesz lepiej wyglądać. My mamy zasadę, że najważniejsze jest, żeby każdy czuł się sobą.

Maciej: Zdecydowanie lepiej czułbym się tutaj niż w bezpłciowym salonie, gdzie każdy wygląda jak pielęgniarka.

Kejt: Olga zatrudnia dziewczyny, które nie dałyby sobie założyć fartucha (śmiech).

Olga: Moim zdaniem większość ludzi, która otwiera salon, nie pracowała nigdy wcześniej w tym zawodzie. Branża beauty jest – podobnie jak gastronomiczna – jedną z najtrudniejszych do ogarnięcia. Polegasz tylko i wyłącznie na ludziach. Jeśli sama nie wykonujesz usług, to twoja pensja jest uzależniona od pracy innej osoby. Taką osobą trzeba szanować i się z nią dogadywać. Miałam takich szefów, z którymi przyjaźnię się do dziś. Cały czas sobie pomagamy, szkolimy się wzajemnie. Mam również tak z dziewczynami, które pracowały u mnie w salonie – do tej pory się przyjaźnimy. Byłam strasznie zestresowana tym, jak miałam zatrudnić pierwszą osobę pięć lat temu. Nie wyobrażałam sobie, czy będę mogła wyczuć, że ta osoba zajmie się klientką dokładnie tak, jak ja bym to zrobiła. Wszystkie laski, które ze mną sobą, są totalnie w moim klimacie.

Kasia: Skąd się czerpie trendy dotyczące stylizacji paznokci? Zwracacie na to uwagę?

Kejt: Dzięki social mediom przepływ trendów jest szalenie szybki, prosty i nieustanny. Ja staram się czerpać z tego, co widzę dookoła. Odciski palców na paznokciach wzięłam z super serialu kryminalnego. Uwielbiam tatuaże, przeglądam instagramy i facebooki, przenoszę rysunki na paznokcie.

Olga: Jest parę topowych manicurzystek. Pracują w USA czy Londynie, robią paznokcie na wybiegi. To się później przekształca w inne rzeczy, trendy idą dalej. Są dziewczyny, które pełnią funkcję trendsetterek na świecie, głównie z Japonii. Mają wyraźnie swoją, niepodrabialną stylówkę i dla wielu osób są inspiracją. Wydaje mi się też, że głównie to nasi klienci i otoczenie są dla nas kopem do działania i wymyślania nowych rzeczy.

Kejt: Każda z nas ma też zupełnie inny styl. W każdych paznokciach jest cząstka osoby, która to robi – to widać na pierwszy rzut oka.

Kasia: Macie wspomnienia z klientkami, które chciały mieć totalnie odjechane rzeczy? Takie Wasze największe wyzwania.

Olga: Ja kiedyś robiłam ikony Maryi, złotą folią. Na to wklejałam święty obrazek, to było pracochłonne i było wyzwaniem. South Park był trudny, ale sprawił mi mega radochę. Teraz z kolei największą frajdę sprawia mi to, jak przychodzi do nas klientka, która jeszcze nie wie, czego chce, a na koniec jest uśmiechnięta i zadowolona ze wspólnie wypracowanego efektu.

Maciej: Zdarzyło się Wam, że przyszła do Was klientka i zażyczyła sobie coś totalnie nie w Waszym klimacie? Wiecie, diamenty, perły, totalny kicz.

Olga: Zawsze przychodzą (śmiech).

Kejt: A my zrobimy to tak, że będzie dobrze wyglądać.

Olga: Bo w sumie każdy ma swój klimat i my ten klimat szanujemy. Jeśli ktoś chce mnóstwo kamieni, to ja je przykleję. Pozdrawiam Kazadi, kocham cię! (śmiech) Dopóki ta osoba się czuje z tym dobrze, to ja też mam z tym luz.

Maciej: Czyli nigdy nie mówicie nie, ale zawsze zrobicie to tak, że będzie wyglądać ekstra.

Kejt: Dokładnie. Chociaż mi raz w La Pazie zdarzyło się, że dziewczyna bardzo chciała mieć różowy frencz i cyrkonie. Ale to zawsze da się ugrać, ostatnią deską ratunku jest powiedzieć, że akurat różowy lakier się skończył (śmiech).

Olga: Naszym zadaniem jest przekonać klienta, że wiemy, co robimy. Zaufanie jest ważne. Jak ktoś raz ci zaufa – będzie wracał. Z paznokciami jest jak z fryzjerem.

Kejt: Bardzo często mam dziewczyny, które mówią, że to ja mam decydować, co robimy. Wszystkie wzory są moje.

Kasia: Przekonujecie klientki, że oddają się w dobre ręce. Robicie niebanalne wzory, doradzacie, stylizujecie. Na jakie zabiegi jeszcze zapisują się klientki?

Olga: Używamy głównie ekologicznych produktów i na tyle, na ile możemy działać bezpiecznie dla środowiska i klienta – działamy. Głównie na to kładziemy nacisk. Oczywiście najwięcej klientek zapisuje się na hybrydę, później jest tradycyjny mani, a dopiero na końcu naked manicure czy inne zabiegi pielęgnacyjne. Ale mamy też klientki, które przychodzą tylko na odżywianie i pielęgnację. Możesz zrobić paznokcie czasem, możesz robić to regularnie. Możesz spędzić fajnie czas, to jest twój czas. Masz się relaksować.

Kasia: W wakacje jeździcie po polskim wybrzeżu z manitruckiem. Skąd wziął się pomysł takiego przedsięwzięcia?

Olga: Przez 8 lat pracy, nie miałam wakacji – wszystkie spędzałam w Warszawie, w salonie. Stwierdziłam, że jedyną opcją dla mnie, żeby wyjechać nad morze, jest wyjazd do pracy. W pół roku zbudowaliśmy trucka, totalnie od zera! Ola Dobrowolska go zaprojektowała. Pojechałam z Kasią na dwa miesiące pod namiot.

Kejt: To było na samym początku mojej pracy tutaj. Olga powiedziała mi, że zbudowała trucka i zaproponowała wyjazd na dwa tygodnie nad morze. Wiecie, jak to jest: nie znasz kobiety, ale to twoja szefowa i raczej wypada się zgodzić (śmiech). Spakowałam się, o szóstej rano pojechałyśmy nad morze. Pierwszy tydzień leżałyśmy na leżakach: była cisza, pusto i NIC się nie działo.

Olga: Nikt nas tam nie chciał. W kwietniu pojechałam tam z prezentacją, pokazać ludziom z campingów, jak to będzie wyglądać. Wszyscy pukali się w głowę: „Kto będzie chciał robić pazy nad morzem? Przecież nie po to ludzie tam przyjeżdżają”. Trochę się załamałam, wszystkie moje oszczędności poszły w trucka. Przyjechałyśmy latem, stanęłyśmy na dziko na parkingu. Ludzie koło nas przechodzili i byłam pewna, że faktycznie spotkała nas mega klapa. Ale po tygodniu namówiłam ekipę z Solara, żeby pozwolili nam ustawić się na próbę. Prawda jest taka, że zostałyśmy dwa miesiące, a nie dwa tygodnie. Od 10:00 do 22:00 non stop pracowałyśmy, siedem dni w tygodniu. Dwa razy zdarzyło się, że nie pracowałyśmy do 13:00, bo poszłyśmy na plażę. A w kolejnym sezonie oprócz nas były już trzy inne takie trucki.

Maciej: Prawdą jest, że do manicurzystki przychodzi się jak do dobrego psychologa na terapię?

Kejt: Jasne!

Olga: Dla nas też to jest często terapia.

Kasia: A jak jest z Wami po całym dniu słuchania takich rzeczy, często ciężkich? Macie na plecach balast?

Kejt: Przez atmosferę, jaka tu panuje i dziewczyny, jakie tu przychodzą, często już całkiem obce dla nas osoby przy drugiej wizycie są naszymi najlepszymi przyjaciółkami i idziemy na piwo. To nie obciąża aż tak bardzo. Ciekawi cię to, co się u nich dzieje, czujesz się częścią ich życia.

Olga: Ja po prostu często potrzebuję ciszy. Dużo się dzieje, dużo się robi.

Kasia: To prawdziwe miejsce dla dziewczyn, z dziewczynami i o dziewczynach?

Olga: Dla chłopaków też!

Maciej: Bardzo mnie to ciekawi! Nie korzystam z tych usług, bo nigdy nie znalazłem salonu, w którym dobrze bym się odnalazł. No i powiem Wam: u Was to zupełnie co innego (śmiech). Dużo jest męskich klientów?

Olga: Sporo. Lubią mieć nabłyszczone paznokcie.

Kejt: Miałam klienta, który, jak miał ważne święto, zawsze na kciuku prawej ręki miał coś namalowane. Kieliszek, fajerwerki, Mikołaja. A to elegancki facet, zawsze pod krawatem.

Olga: Dużo naszych kolegów przychodzi na mani. Klimat naszego miejsca pozwala na to, że czujesz się swobodnie, dobrze i bezpiecznie.

Kasia: Wymarzona osoba na świecie, której chciałybyście zrobić mani – macie kogoś takiego?

Olga: No raczej.

Kasia: I masz już gotowy wzór w głowie?

Olga: J.Lo, totalnie bym chciała. Uwielbiam tą jej stylówkę w białym futrze…

Maciej: Totalnie o tym samym pomyślałem!

Olga: Długie na maksa, może nawet french.

Maciej: A Ty, Kejt?

Kejt: Rihanna.

Kasia i Maciej: Yes!

Kejt: I dziesiątki kolczyków. Świeciłoby się tak, że byście zamykali oczy!

Olga: Część marzeń mam spełnionych: robiłam paznokcie Ricie Orze!

Maciej: Ekstra! Jak było?

Olga: Jest mega zajebistą, normalną dziewczyną. Było mi bardzo miło, bo zaufała mi totalnie i sprawdziłam się w zupełnie nowej sytuacji. Dorównałam im tempa, miałam godzinę i robiłam jej paznokcie, kucając. Projektujemy też biżuterię – Nail Charmsy – Rita tak się w nich zakochała, że na każdym paznokciu chciała mieć coś innego! Wyszłam stamtąd i pomyślałam: Wow, właśnie robiłam paznokcie Rity Ory. Serio.

Kasia: Prowadzicie sketchbooki z wzorami?

Olga: Nigdy ich nie rozumiałam. To nie jest tak, że czekasz na wenę i ona przychodzi albo nie. Nasza praca jest bezpośrednio z klientem. Musisz zobaczyć osobę i wymyślasz coś, co pasuje konkretnie do tej osoby.

Kate: Naszymi sketchbookami są prowadzone przez nas instagramy. Klientki przychodzą i mówią, że widziały tu i tu taki a taki wzór, szukamy i robimy.

Kasia: Jakie czekają Was wyzwania?

Olga: Chciałabym bardzo otworzyć Nailed It w Londynie. Chciałabym kiedyś też wystartować w mistrzostwach. Zaczynam się do tego przygotowywać.

Kejt: Wykupić franczyzę w Nailed It i otworzyć salon w Paryżu! I nauczyć się wstawać o 6:00 rano, jak Olga.

Kasia: Czy jest życie bez paznokci?

Kate: Boże.

Olga: Jestem w stanie sobie wyobrazić, że nie ma kiedyś tego konkretnego miejsca, w którym teraz siedzimy. Ale jest inne, też z paznokciami. Próbowałam innych rzeczy, ale nie sprawdziło się. Paznokcie to moje życie.

Więcej info: Nailed It na Facebooku

Zdjęcia: materiały Nailed It