Ania Dąbrowska bawi się świetnie. Znalazła dla nas chwilę na rozmowę o muzyce, pasji, macierzyństwie, słabościach, godzeniu wielu ról i odnajdywaniu miejsca na własne potrzeby.
Słuchając Pani ostatniej płyty osobiście odczułam pewną różnicę, jest mniej retro, a bardziej osobiście. Śpiewa Pani o sobie?
Tak, tym razem głównie śpiewam o sobie, choć są wyjątki w postaci piosenek: „Przy sąsiednim stoliku” i „Jej zapach”. Te dwie są wynikiem obserwacji. Cały czas lubię tak sobie po podglądać…
Skąd u osoby, na pozór skrytej, zamkniętej takie obnażenie uczuć i emocji?
To chyba przychodzi z wiekiem. Kobiety raczej rzadko mówią o tym, że boją się macierzyństwa, albo że boją się zostać same, czy też, że boją się starości… Przeważnie same próbują sobie z tym jakoś radzić. Udają takie twarde i silne. Ja też taka byłam.
Być może wynika to z wartości wyniesionych z domu i odebranego wychowania. Z czasem jednak każda skorupa trochę musi popękać, a życie weryfikuje nasze poglądy. Dziś wiem, że trzeba mówić o tym co nas boli.
Właściwie, to nie wiem dlaczego tak bałam się otworzyć i mówić o sobie?
Miałam wrażenie, że być może powiem za dużo. Każdy czasem boi się okazać słabości, a prawda jest taka, że obnażanie ich wcale nie grozi niczym złym.
Czy macierzyństwo ma wpływ na muzykę? Niewątpliwie ma ogromny wpływ na całe życie i zastanawiam się jak to się odnosi do twórczej pracy?
Wpływ ma wyłącznie techniczny, mianowicie powoduje zupełny brak czasu. Przy dwójce dzieci wykorzystuję każdą wolną chwilę na pracę. Już po pierwszym dziecku zdałam sobie sprawę jak kiedyś go marnowałam wysypiając się do południa. Co prawda wspominam te czasy z rozrzewnieniem. Dzisiaj wstaję o 6:00 rano i do 10:00 nie mogę ruszyć się z domu, a od 15:00 ponownie przejmuję opiekę nad dziećmi.
Dzieciaki na pewno zmieniają. Rozmawiam o tym z różnymi koleżankami, niektóre boją się, że się mocno zmienią, że będą innymi osobami. Właściwie nie wiem co im odpowiadać, bo jest w tym trochę prawdy, po dzieciach nie jest się już tą samą osobą, powaga sytuacji jest większa, jesteśmy już bardziej odpowiedzialni. Nie jak posiadanie kotka, czy pieska, którego można wywieźć do mamy jadąc na wczasy. Dziecko oczywiście też można wywieźć do mamy, ale chodzi mi o to, że jest się dużo bardziej odpowiedzialnym za tą drugą istotę. Nie tylko za jej byt, ale za charakter, za wybory, których potem w życiu dokona. Na każdym kroku musimy być czujni, żeby nie popełnić błędów wychowawczych. Wychowanie to trudny temat. Wiem, że stałam się silniejsza psychicznie, być może dzieci hartują.
Jaką jest Pani mamą?
Jestem bardzo cierpliwa, wyrozumiała i tolerancyjna ale staram się też, mimo wszystko, utrzymywać jakieś pozory dyscypliny. Nie jestem typem, który dyscyplinuje dzieci, w takim sensie, że chodzą jak w zegarku, siedzą przy stole i mają zapięte białe kołnierzyki i potrafią same jeść w wieku dwóch lat. No niestety nie, aż tak dobrze nie jest. Towarzyszy mi cały czas takie motto, żeby rozumieć, że to jest dziecko. W takim sensie, że dzieciom można trochę więcej. Mają ochotę się wyszaleć, muszą się wybiegać, muszą się powygłupiać. To jest czasami denerwujące, boli cię głowa, a one krzyczą, bębnią, stukają i nie mają litości. Chodzą po tobie i jeszcze chcą żebyś ty też wchodziła w tą zabawę. Po prostu staram się to rozumieć. Nawet jak jestem bardzo zmęczona to sobie powtarzam, że to zwyczajnie jest taki etap w życiu, że muszę to zaakceptować. W związku z tym jestem bardzo cierpliwa. Właściwie, to już się przyzwyczaiłam, przy drugim dziecku jest dużo łatwiej. Na samym początku ma się jednak takie poczucie, że ktoś ci coś zabiera, że nagle zostałaś wtłoczona w tryb, w którym nie ma miejsca na twoje potrzeby ani czas dla siebie. Już się położyłaś spać, już jest pięknie, już łapiesz tą drzemkę, a tu nagle płacz…
Mam takie wrażenie, że czasem lawiruje Pani pomiędzy komercją, a alternatywą. W którym kierunku się Pani lepiej odnajduje?
Rzeczywiście obydwa te kierunki mnie pociągają, obie strony są mi bliskie. Ta popowa, komercyjna, to jest coś na czym się właściwie wychowałam. Jako młoda dziewczyna nie miałam szansy zagłębić się w jakieś ciekawe zjawiska i żywiłam się papką emitowaną przez MTV. Kiedy byłam trochę starsza, zaczęły się poszukiwania. Zachciałam od muzyki czegoś więcej, pociągały mnie inne style muzyczne, głównie był to szeroko pojęty soul, czyli Jill Scott, Erica Badu, wtedy odkryłam inny świat. Jazz był dla mnie za trudny, ale ciekawił mnie od strony komercyjnej… I jak to zwykle bywa, starałam się to wszystko ze sobą połączyć za pomocą własnej twórczości. Na pierwszych dwóch płytach nie wiedziałam do końca, co robię. Ludzie, którzy ze mną pracowali mówili: „o, to jest fajne, to jest takie, takie, takie, czerpiesz z tego, tamtego”, a ja kompletnie nie wiedziałam o co im chodzi. Zrozumiałam dopiero po jakimś czasie. Jak zaczęłam grzebać w muzyce, to cała ta historia ułożyła mi się w całość. Teraz jest tak, że raz chciałabym nagrywać płytę całkowicie popową, a później nieco trudniejszą i tak w kółko, to się pewnie nigdy nie skończy. Może to i dobrze, bo od wszystkiego trzeba czasem odpocząć.
W którą stronę, Pani zdaniem, rozwija się nasz rynek muzyczny?
No właśnie, jak tak obserwuję to mimo wszystko widzę, że idziemy w stronę fascynacji tym wielkim światem rodem z USA. Chcemy być tamtymi gwiazdami. Pojawia się u nas coraz więcej piosenkarek, które próbują bezmyślnie stać się kolejnymi czarnymi divami. Trochę gorzej jest z facetami, ich zawsze było mniej. Pojawił się Podsiadło, nowy człowiek show biznesu i cieszę się, że jest, bo wypełnił pewną lukę. W końcu został zauważony Tomek Makowiecki, ale mam wrażenie, że nie będzie na naszym rynku jakiejś rewolucji…
Jak zmieniło się to odkrywanie młodych talentów? Chciałam zahaczyć o rolę jurora. Rzadko się zdarza żeby miał okazję być po jednej i po drugiej stronie. Jak się teraz to robi? Jak to się zmieniło od czasów Idola?
No właśnie, to się niestety wcale nie zmieniło. Młodzi ludzie w dalszym ciągu świetnie śpiewają i nie piszą własnych piosenek. Jestem przekonana, że gdyby pojawił się ktoś z gorszym wokalem, ale pisał świetne piosenki, to byłoby o wiele ciekawsze niż gdy po prostu wyśpiewuje cokolwiek przy użyciu pięciu oktaw. Mało ludzi wie o tym, jak trudno jest napisać dobrą piosenkę. Brakuje tych ludzi, którzy piszą piosenki, brakowało ich 10 lat temu i brakuje nadal. Dzisiaj ludzie głównie śpiewają. Jest ich coraz więcej i coraz lepiej śpiewają. Takie mam wrażenie oglądając te programy telewizyjne. Pierwszy Idol? Czasami natykam się na filmiki z przesłuchań i jest to dość zabawne. Dzisiaj wygląda to bardziej profesjonalne. Ale jak widać, to niewiele daje. Samo śpiewanie nie wystarczy.
No tak, bo program się kończy i co dalej?
I dalej jesteśmy w tym samym punkcie, bo dalej nic nie mamy, nic do pokazania oprócz swojego talentu wokalnego, a to po prostu samo w sobie nikogo nie interesuje.
Czego pani teraz słucha?
Od jakiegoś czasu jestem totalnie zakochana w Jamesie Blake’u. Po prostu go uwielbiam.
rozmawiała: Paula Kufel / Example.pl
zdjęcia: Szymon Brodziak / Sylwia Pfeil