W fotografii szukam odpoczynku od myślenia, idę na żywioł. x wywiad z Moniką Stojak

Na spotkanie z Moniką szłam bardzo podekscytowana. Od wielu lat obserwuję jej pracę i skrycie zazdroszczę talentu. Trudno przejść obojętnie obok zdjęć Moniki – są niezwykle hipnotyzujące, za każdym razem opowiadają jakąś tajemniczą historię, której ciąg dalszy wciąż chce się poznawać. To skromna i pełna uroku dziewczyna, która doskonale wie, jaką siłę ma obraz i jak tę siłę wykorzystać – to widać w jej pracach. Dziś wspominamy stare dobre czasy portali promujących młodych artystów, rozmawiamy o tym, jak zmieniło się podejście do fotografii i co najlepiej „klika się” na Instagramie. Zapraszam na rozmowę z Moniką Stojak.

Bardzo się cieszę, że się spotkałyśmy! Obserwuję Twoje prace od kilku ładnych lat, jeszcze z czasów serwisu deviantArt. Powiem Ci szczerze, że zakręciła mi się w oku łezka, jak weszłam ostatnio na tę stronę i przypatrywałam się temu pięknemu zielonemu layout’owi.

Tak, tak, ja też czasem tam jeszcze wchodzę szukać tekstur i faktycznie, to robi wrażenie. Na moim koncie zostały chyba trzy zdjęcia.

To były czasy. Daty komentarzy to 2010 rok, lata świetlne temu. Kiedyś oprócz dA był tylko Flickr, czy Digart.

Tak, Digart był jakiś bardziej przystępny niż Flickr. Ale dA najbardziej, to były piękne czasy.

Właśnie, jak kiedyś wyglądała promocja fotografa w sieci? Teraz Facebook, czy Instagram dają czasem aż za dużo możliwości. Wtedy nie przychodziło nam do głowy, że w ogóle będziemy mieć takie narzędzia. Jak dużo czasu poświęcałaś nad promocją swojego portfolio w sieci?

Wtedy byłam młoda wiekiem i doświadczeniem. Próbowałam z fotografią, nie byłam świadoma mechanizmów publikowania w internecie. Nie starałam się za bardzo, funkcjonowałam tylko w serwisie deviantArt. Najważniejsze było, że użytkownicy tworzyli pewną społeczność. Każdy obserwował siebie ze względu na zainteresowania. Polecaliśmy się nawzajem, były wpisy w promujące w deviantartowych dziennikach. Nie zastanawiałam się nad strategią promocji. Byłam lekko zaskoczona popularnością, jaką zdobyłam. Wszystko zaczęło się od zdjęcia z rudą czupryną mojej koleżanki (śmiech). Teraz bardziej mi zależy na promocji moich prac, bo z fotografią chciałabym wiązać przyszłość. Jest to dość trudne, trochę giniemy w natłoku informacji.

Właśnie chciałam zapytać, czy jest łatwiej czy trudniej.

Chyba trudniej. Ja teraz przede wszystkim funkcjonuję na Instagramie. Są wprowadzone różne filtry, które ograniczają ilość obserwatorów. Mam grupkę „wiernych” obserwatorów, ale trudno jest dotrzeć do nowych osób. Zwłaszcza, że Instagram w Polsce jest jeszcze raczkujący. Nie mamy duszy eksploratorów i podróżników.

Chyba miasto „klika się” dobrze na Instagramie.

Zwłaszcza Warszawa. Używasz #warszawa i jesteś w domu (śmiech). Tak serio – w sieci jest mnóstwo rzeczy, wszyscy wrzucają wszystko. Próbuję wrzucać swoje prace n inne strony, natomiast Instagram jest najwygodniejszy. Być może pójdzie to w stronę tworzenia profili i kont ukierunkowanych na dany rodzaj fotografii?

Wspomniałaś o tym, że pierwsze zdjęcie, które zdobyło wielką popularność, to zdjęcie Twojej koleżanki. Wiem, że wszystkie jesteście z Radomia, podążyłyście trochę innymi ścieżkami zawodowymi. Co Cię skłoniło do tego, żeby wyjechać z rodzinnego miasta? Kierowałaś się potrzebą zmian?

To były zwykłe, prozaiczne rzeczy. Nie chciałam mieszkać w Radomiu, więc pojechałam na studia do Krakowa i Poznania. Później stolica, ze względu na odległość od Radomia, była najbardziej oczywistym wyborem. Zaczynamy się lubić z Warszawą. Mam tu pracę, znajomych, najbliższych przyjaciół. Niestety – a może stety? – fotografia nie miała z moją decyzją nic wspólnego. Uznałam, że jeśli chcę wiązać przyszłość z robieniem zdjęć, to w każdym miejscu może mi się to udać. Może nawet lepiej byłoby mi robić to w małym mieście lub na wsi.

Kiedyś skupiałaś się bardziej na fotografii portretowej, teraz widać, że ludzie przestają być Twoimi modelami. To była świadoma decyzja?

To była świadoma decyzja, spowodowana emocjami. Miałam niemiłą sytuację związaną z pracą z ludźmi, trochę się zraziłam. Zauważyłam też, że straciłam umiejętność przekazywania emocji przez portrety. One były po prostu ładne. Mdłe, jedne z wielu. Nic z nich nie wynikało. Na początku pracowałam z koleżankami, to była zabawa. Potem zaczęły się sesje, gdzie pojawiały się makijażystki, stylistki. Trochę mnie to paraliżowało. Zaczęłam robić portrety, które mnie nie zadowalały, które odrzucałam w kąt, więc na pół roku odłożyłam aparat. Dopiero później na wsi u rodziców zaczęłam chodzić z aparatem na spacery. Ustawiałam mamę w oddali i robiłam zdjęcie. Ludzie zaczęli być elementami natury. Ważne, żeby człowiek tam był, ale był uzupełnieniem zdjęcia.

W fotografii modowej Cię raczej nie zobaczymy.

Nie, to dla mnie zbyt sztuczne. Nawet, kiedy robiłam portrety, wolałam zdjęcia, które uchwycały miny między pozą a pozą, uśmiechy. W naturze nie ma jak ustawiać, to ty musisz się ustawić pod dobrym kątem. Lubię być kimś, kto odwzorowuje to, co już jest. Robię zdjęcie, a potem pracuję nad tym, by pokazać scenę tak, jak widzę ją w mojej głowie. W tym pomaga Lightroom i Photoshop.

Chodziłaś do szkoły artystycznej albo na zajęcia z fotografii?

Nie, nie, nic z tych rzeczy.

Nie chciałaś podjąć jakiejś nauki? Czy uważasz, że to może zaszkodzić?

Nie, uważam, że to jest super. Mój przyjaciel studiuje na Akademii Fotografii. Zna się na sprawach związanych z techniką i oświetleniem. Ja zawsze robiłam to na czuja, metodą prób i błędów. Teraz czuję, że mi trochę tego brakuje. Zmieniłam sprzęt na profesjonalny, oswajamy się ze sobą. Wiem, że aby wyciągnąć z aparatu sto procent tego, co mi oferuje, muszę się tego nauczyć. To już nie jest jedno ustawienie, za każdym razem trzeba majstrować.

Jak wygląda twój proces twórczy? Wstajesz rano i już wiesz, że będziesz robić zdjęcia? Czy to raczej jest tak, że zawsze masz aparat, jak wychodzisz z domu?

Aparatu nie biorę zawsze ze sobą, bo jest zbyt ciężki (śmiech). Wychodzę rano do pracy, w której spędzam osiem godzin. Kiedy wracam do domu, biorę aparat i wychodzę z nim na ulice. Kiedy zaplanuję, że idę na zdjęcia, np. na wsi u rodziców, to wiem, gdzie są moje ulubione drzewa, znam ścieżki, którymi mogę chodzić z zamkniętymi oczami. Jestem osobą, która wszystko analizuje, więc w fotografii szukam odpoczynku od myślenia, idę na żywioł. Czasem mam kadry w głowie, ale później z ich realizacją bywa różnie.

Odsuwając fotografię na bok – jakie są Twoje inne pasje?

Oglądam dużo filmów, najczęściej skandynawskich. Jestem magistrem filologii szwedzkiej (śmiech). Słucham dużo różnej muzyki. Teraz nie jestem ukierunkowana na jeden gatunek, ale bardzo długo słuchałam rapu. Pisałam nawet pracę magisterską o szwedzkim hip-hopie, więc siedziałam w tym dużo.

Chyba planujesz też podróż w najbliższym czasie?

Tak, lecę do Australii. Już wszystko jest dopięte na ostatni guzik! Listopad pewnie nie będzie najładniejszym miesiącem w Polsce, więc będę wrzucać zdjęcia ze słonecznej Australii i robić wam na złość.

Będziesz zwiedzać?

Jadę z koleżanką na trzy tygodnie. Sydney, Melbourne, Brisbane i Tasmania. Już zaplanowałam odwiedziny w parkach narodowych i krajobrazowych. To dla tej wycieczki zainwestowałam w nowy sprzęt.

Czemu akurat Australia? To było Twoje marzenie?

Nie! Ja w ogóle nie przepadam za ciepłymi krajami, zdecydowanie wolę północ! Moja koleżanka poznała kolegę z Brisbane i trochę o tym rozmawiałyśmy, aż w styczniu zaproponowałam jej, że może pojadę z nią. To wycieczka na drugi koniec świata, taka okazja może się nie zdarzyć. Ogromnie się cieszę na zdjęcia, widoki. Będę mieć trochę szerszą publiczność w sieci, podreperuję się online (śmiech). Mam ochotę na ciepłe, wakacyjne zdjęcia. Już nie te mroczne, mgliste, ciemne.

Jakie są Twoje plany związane z fotografią? Teraz wyjeżdżasz, potem zmieniasz pracę. Planujesz w pewnym momencie odciąć się od życia na etacie 9:00-17:00 i zająć się w stu procentach zdjęciami?

Chciałabym uciec z korporacji, jasne. Ale tak naprawdę dopiero zaczynam, raczkuję w tym dorosłym, odpowiedzialnym życiu. Czuję też, że moja fotografia rodzi się na nowo, chcę wyjść z tym na zewnątrz. Pojawiają się propozycje współpracy

Wernisaż?

Chyba nie czuję się jeszcze na siłach. Może po Australii? To mogłoby być ciekawe. Często chodzę do Południka, tam spotykają się podróżnicy i ci, którzy prywatnie jeżdżą i pokazują zdjęcia. Fajnie byłoby się tym podzielić.

Czy są polscy fotografowie, których szczególnie lubisz?

Od paru lat moim numerem jeden jest Sonia Szóstak. To, co robi, jest bardzo autentyczne, lekkie, pełne emocji. Mamy dużo fotografów, którzy robią zdjęcia krajobrazów, mega dopracowanych technicznie. Ale czy są za tym jakieś historie? Nie ma takich tendencji. Może ja będę pierwsza? (śmiech)

Kiedy zaczęłaś myśleć o tym, żeby związać życie z fotografią?

To nie jest myśl, z którą wstaję codziennie rano, po prostu przewija się w mojej głowie przez w ciągu dnia. Sposobem na życie codzienne jest etatowa praca w korporacji. Nie mam siły wewnętrznej, żeby teraz wszystko rzucić i zacząć „żyć po swojemu”. Lubię mieć raczej bezpieczną sytuację finansową. Wiem, że ludziom się udaje „rzucić wszystko”, ale ja mam trochę za dużo obaw, może to jeszcze nie ten moment.

Rodzice popierają Twoje pasje?

Moja mama jest moją największą fanką, udostępnia wszystkie moje zdjęcia na Facebooku! Tata też wie, że to dla mnie bardzo ważne, że to dla mnie forma ucieczki, pomógł mi kupić aparat. Jest prawnikiem, więc pomaga mi w kwestiach formalnych.

Na deviantArcie poznałaś na pewno wiele osób, jak to w mediach społecznościowych. Utrzymujesz kontakt z tymi ludźmi?

Nie, to raczej były krótkie znajomości. Ale pamiętam ich dobrze, Biankę Kiełbasę, której zdjęcia lubiłam, a która nawet pracuje dla tego samego klienta, co ja (śmiech).

W naszej rozmowie często pojawia się Instagram. Wrzucasz tam zdjęcia robione aparatem cyfrowym, prawda? A może robisz zdjęcia telefonem i obrabiasz w VSCO albo innej aplikacji?

Miałam taki okres, kiedy stary aparat mnie już wkurzał (śmiech). Używałam telefonu na wsi, zimą, kiedy nie miałam laptopa z programami graficznymi. Przerabiałam zdjęcia z telefonu w mobilnej wersji Photoshopa. VSCO używałam też przez jakiś czas, ale to były zdjęcia robione lustrzanką, obrobione i dopiero wrzucone w aplikację, która dopełniała edycję. Ale żeby robić zdjęcie telefonem i tylko w nim obrabiać zdjęcia? Nie.

Są różne grupy instagramerów z Warszawy i innych miast, którzy spotykają się i chodzą na photo walki, organizują wystawy. Należysz do takich grup?

Nie należę, ale zacznę chyba to robić. Ludzie w tych grupach bardzo fajnie reagują, jest dużo komentarzy. Pewnie kiedy pojawi się okazja, udam się na takie spotkanie. Podoba mi się to, dobrze jest zaangażować się w życie społeczności. Mam to do siebie, że czuję się trochę niezręcznie, kiedy proponuję komuś spotkanie, zdjęcia, ale może czas to zmienić?

Informacja na koniec wywiadu: Jeśli ktoś chce iść na zdjęcia z Moniką, odzywajcie się do niej, bo ona sama trochę się wstydzi!

Zapraszam (śmiech).

zdjęcia: Monika Stojak