Zakochany w dźwiękach Rhodes’ów raper, który na najnowszej płycie rymuje o swoim kocie, życiowych bolączkach i emocjonalnych zakrętach. O tym, że warto być szczerym z samym sobą, lubić ludzi z pasją i tym, że nie musi nic nikomu udowadniać mówi nam Ten Typ Mes.

Dzięki za znalezienie czasu, tym bardziej że ostatnio chyba jesteś mocno zabiegany w związku z promocją nowej płyty.

Tak, szczęśliwie!

Widzisz w tej kwestii jakąś różnicę w porównaniu do poprzednich płyt?

W porównaniu do Trzeba Było Zostać Dresiarzem nie, natomiast jeśli chodzi o płyty wcześniejsze różnica jest diametralna.

Nie chciałbym sprowadzać tego tylko do featuringów, ale nie ukrywajmy – one robią swoje i w jakimś stopniu sprowadzają do Ciebie słuchaczy innych niż tylko tacy stricte rapowi.

Mam nadzieję! Zawsze aspirowałem do bycia muzykiem, który zgarnia publiczność, która ceni słowo i muzykę, ponieważ sam dostarczam nienajgorsze słowa i spoko muzykę (śmiech). To było zawsze moją ambicją, jak mi się udaje to extra.

Ciężko w tym miejscu nie nawiązać do samej kwestii muzycznej na AŁA. Straszny rozstrzał jeśli chodzi o producentów – Night Marks Electric Trio, Wrotasa, RAU, Korteza. Z tego co kojarzę, z każdym z  nich współpracowałeś… Z wyjątkiem Night Marks Electric Trio.

Zdecydowanie tak! Night Marks Electric Trio są owocnym zerwaniem gwintu. Eargazm dla dwóch stron.

Nie boli Cie fakt, że przez taką różnorodność, wielu typowo wyrapowanych słuchaczy może się zacząć od Ciebie odsuwać? Lub już się odsuwa?

Nieee! Nagrałem wcześniej bardzo rapowe albumy po to, żeby trafić do ludzi, którzy cenią „rapowy rap”. Nie czuję, że ciągle muszę im coś udowadniać, że ciągle muszę im się przypodobać, ponieważ mam na pagonach dziesiątki, tuziny, a może i setki utworów, które spełniły ich oczekiwania i tak naprawdę istnieje tylko kilkanaście porządnie wygrzanych, wywalonych alternatywnie w kosmos utworów, które zliczysz przez 14 lat aktywności zawodowej, więc czuję, że gram fair.

Czyli  nie czujesz zbyt dużej potrzeby żeby się dla nich sprawdzać… A dla siebie?

Tak, jak najbardziej! Też trochę sprawdzenie bazujące na czymś tak prawdziwym i wdrukowanym w głowę, jak piosenki, na których się wychowałeś. Na zasadzie, słyszysz jakąś piosenkę z dzieciństwa, np. zespołu Madness, myślisz sobie „Jezu! Jakie świetne emocje wzbudza we mnie ta piosenka, gdyby udało mi się zrobić coś w połowie tak dobrego, to może udałoby mi się wzbudzić, będąc raperem i tylko czasowym wokalistą, podobne emocje w kimś! To byłoby świetne, gdyby udało się choć w połowie osiągnąć ten efekt!”. No i to jest bardzo kuszące, umrzeć jako człowiek, który był w zgodzie z tym, czego słuchał i ze swoimi bohaterami z dzieciństwa, a nie tylko w zgodzie z muzyką, której zaczął słuchać od czternastego roku życia. Bo ja w latach 0-14 nie miałem wcale styczności z amerykańskim rapem.

Wykluczając zatem jeden i ten sam styl muzyczny, czym spajasz płytę?

Ja ją spajam (śmiech). I tematyka spaja. Dlatego utwór Wiedzą się na niej nie znalazł. Po pierwsze się nie zmieścił, a po drugie nie pasował. Był takim odniesieniem do swojego życia i zmian w swoim życiu względem tak zwanej rap gry, której uwierz mi, po tkwieniu w niej zawodowo od dziewiętnastego roku życia (jeszcze wcześniej tkwieniu po prostu – jako słuchacz i MC undergroundowy), można mieć dosyć. W związku z tym utworów o tak zwanej rapgrze nie ma. Są utwory po prostu o grze (śmiech). Pewnym swego rodzaju uwieraniu przez rzeczywistość…

AŁA?

…dokładnie, dlatego ta płyta tak się nazywa. Próżno na niej szukać utworów, które są jednoznacznie nastawione entuzjastycznie do otaczającej rzeczywistości. Nawet w utworze Ride, który w sumie jest o przejażdżce za miasto, czymś super lekkim i super przyjemnym, skupiam się na tym, że nie mogę wyjechać bo albo mnie jakieś wątpliwości od tego odstraszają, żeby to była beztroska przejażdżka, albo trzeba odebrać mojego przyjaciela z aresztu i chcę się tym zająć. Także mało jest takich beztroskich numerów.

Chyba stratą czasu byłoby szukanie w Twojej dyskografii płyty, która w pełni byłaby właśnie beztroska i brakowałoby na niej negatywnych obserwacji otaczającej nas rzeczywistości. Nie myślałeś o tym by zrobić płyty, która byłaby tylko o pozytywnych przeżyciach, np. Life is Good?

Life bywa good. Trudno jednowymiarowo patrzeć na życie. Ochotę bym miał! Z niej właśnie wzięła się płyta Trzeba Było Zostać Dresiarzem. Z obserwacji ludzi, którzy są niewiarygodnie pewni siebie i odporni na kłopoty. Tu ich dojeżdża system, przypomnienie o pożyczce, być może wypadałoby się zastanowić nad wychowaniem swojego potomstwa, czemu ono jest np. takie irytujące, i zrobić z tym porządek. Są to ludzie nie do złamania, a zatem imponujący… Także czy miałbym ochotę? Absolutnie caps lock’iem MIAŁBYM OCHOTĘ, ale nie umiem, nie potrafię.

Tak jak zapewne nie potrafiłbyś nie nagrać kawałka o kocie, na zasadzie „skoro mam kota to o nim zarapuję”.

Właśnie! Szczególnie na przykład gdyby ktoś wszedł do mnie do mieszkania i zobaczyłby tego cholernego kota!  Na przykład typ powiedziałby „Wow, nie wiedziałem, że masz kota”, ja na to „No mam”, typ „A ile?”,  ja znów: „A 2 lata”, typ dalej: „I był mixtape loveyoursong przez ostatnie 2 lata, wyszła nowa płyta i ja ani razu że Ty, Ten Typ Mes, człowiek, który absolutnie nie ma żadnych numerów o zwierzętach, że je lubi czy cokolwiek, szanuje je, i Ty masz kota od dwóch lat i sprzątasz jego gówno?” (śmiech). To byłoby mi głupio, to byłby zarzut, że ani razu bym o tym nie wspomniał.

To chyba podobnie w kwestii – nie wiem czy mogę to tak nazwać – stabilizacji pod kątem związkowym. Na tej płycie też da się to wywnioskować…

Tak, tak. Są nawiązania do mnie i do sytuacji dla mnie nieoczywistej, jaką jest stały związek.

I jak się z tym czujesz?

Dokładnie tak samo, jak wtedy kiedy byłem wojującym singlem – raz dobrze, a raz gorzej (śmiech). Tylko, że to inne płaszczyzny. Na różnych płytach miałem to, że wszystkie rozwiązania są pod jakimś kątem złe.  Po prostu ja już o byciu singlem i mieszkaniu samemu i oglądaniu tylko swojej twarzy wiem wszystko i wyzywam na pojedynek każdego artystę, który wie coś o byciu singlem w Warszawie, bo bardzo dużo czasu spędziłem sam ze sobą w 4 ścianach.

Jak długo?

8-10 lat, ile można!

Nie miałeś problemu z odnalezieniem się po takim czasie? Nie ukrywajmy, ale wchodzi tu mocno kwestia przyzwyczajenia się do tego, że wcześniej wszystko było ułożone „po Twojemu”.

Miałem z tym problem, ale nie jakiś duży. To są sprawy, które jeżeli czujesz, że warto to robić, to te zmiany wynikają szczerze. Żebyśmy mieli totalną, absolutną, granitową pewność – czas kiedy mieszkałem sam dał mi bardzo dużo, ale teraz chcę się rozwijać, tak samo jak w muzyce, chcę zobaczyć jak jest po drugiej stronie lustra i to jest dla mnie bardzo interesujące i ważne.

Zatrzymajmy się zatem na chwile na tym muzycznym rozwoju. Zweryfikowałem to jak pracujesz, i z jednej strony usłyszałem, że jesteś cholernie wymagający, z drugiej że przede wszystkim od siebie. Chociażby na próbach koncertowych. Ponoć nie jesteś zamknięty na jakiekolwiek propozycje czegoś dobrego/lepszego. Z czego wynika u Ciebie ta doza zaufania do tych muzyków? Chcesz rzeczywiście zrobić coś dobrego wiedząc, że nie jesteś na tyle kompetentny, żeby zaufać sobie w pełni?

Ja ich zatrudniam, żeby realizowali moje marzenia. Nie mam dość umiejętności, żeby zrobić taką kompozycję jak Codzienność Foxa, która ma niesamowite zmiany akordowe. Producent tam gra na bębnach, to jest rzecz, której bym nigdy nie dźwignął, albo rozpisuje trąbki/puzony/saksofony, tak jak w utworze Zawsze mogę liczyć na zrobił to Michał Tomaszczyk. Także oni realizują moje marzenia, to jest wspaniałe. Natomiast w momencie, w którym zaczynają za bardzo iść w kierunku, który mi nie odpowiada, no to wtedy albo muszą to zmienić, albo taka piosenka nie wyląduje na mojej płycie. W momencie, w którym z kolei ktoś mnie zaprasza na swój featuring i prosi o 16 wersów, a ja bym dostarczył 20 albo 32, albo poprosiłby mnie o piosenkę o jeździe konno, a ja bym wypowiedział się, że dostarczyłbym zwrotkę, ale ta zwrotka byłaby o tym, że należy konie jeść… No to taka zwrotka może na tej płycie tak samo się nie znaleźć. Także ważna jest ta kontrola ich talentu. Wszyscy to są ludzie mega utalentowani, ale umawiamy się, że współpracujemy przy okazji mojej płyty, zatem to musi być w pełni docięte do kształtu AŁA.

Podejście w pełni zrozumiałe. Nawiązując zatem do jednego z wywiadów na temat zrobienia w pełni instrumentalnej płyty z bandem, a dokładniej do tego, że nie do końca czujesz się na siłach żeby całą tego typu płytę nagrać czy też grać takie koncert. Dalej tak czujesz?

Wiesz, to musiałoby być gruntownie przemyślane przez kogoś innego po prostu. Może ja jeszcze nie spotkałem takiej osoby, żeby cała płyta współprodukowana przez takiego kompetentnego muzyka, była czymś co jednocześnie on zrozumie, że rap, słowo, śpiew, wokale muszą być na pierwszym miejscu, a nie równorzędnym i nie na drugim (śmiech).

Racja, ale chyba też raper musiałby dać jakąś przestrzeń tym muzykom. Byłem na wielu koncertach raperów z live bandem i nie ukrywam, że czasem widać, że raper nie do końca się wklejał w band, wklejał tzn. był oddzielnym instrumentem..

Jasne, jeżeli mówisz o płycie, to musiałbym posłuchać nagrań zespołu składającego się z żywych instrumentalistów. Jeśli mówimy o takim totalnym live graniu, a nie na przykład Night Marks Electric Trio, którzy jednak łączą jedno i drugie, co też stanowi o ich sile. No to musiałbym usłyszeć płytę/ nagranie/ singiel/ EP-kę zespołu, który zelektryzował mnie swoim graniem na tyle, żebym pomyślał: „O Matko Naturo! Brakuje Wam tylko i wyłącznie mojego głosu! Wtedy już zdobędziemy Marsa!”.

Czyli posługując się przykładem koncertów Art Celebration w Rzeszowie – Ty się tam dobrze czułeś, ale na całą płytę to by było za dużo? Mowa o tego typu jazzowym brzmieniu jakie się tam pojawiło.

Wszystko zależy od okresu w jakim się znajduję. Może znalazłby się kiedyś taki rok – bo to jest minimum żeby powstała dobra płyta – że bardzo dobrze bym się rozumiał z jakimiś muzykami i nie potrzebowałbym żadnego elektronicznego brzmienia, automatów perkusyjnych. Wiesz, jednak na chwilę obecną, jeżeli myślę o automatach perkusyjnych to staje mi, potrzebuje tego! Jednak jestem dzieckiem lat osiemdziesiątych i już było dużo Depeche Mode, było dużo nowej fali i automaty perkusyjne niejako wryły mi się kołyskę, a niekoniecznie żywe talerze tylko.

Jakie w takim razie masz instrumenty na scenie na koncertach? Pytam bo, przyznając szczerze, że jeszcze nie miałem okazji usłyszeć Cię na żywo.

Zapraszam zatem (śmiech). Band się trochę zmienił. Teraz mam perkusję, mam klawisze, jeszcze jedne klawisze i Kingę, która wspaniale śpiewa i Stasiaka na drugim majku.

Właśnie, co do klawiszy. Dostałem info, że Twoim życzeniem było umieszczenie na płycie jak najwięcej brzmień bezpośrednio z Rhodesów.

Tak, to było moje życzenie, moje marzenie! Fortepian atakował zawsze, od pierwszych lekcji muzyki, od konkursów Chopinowskich w telewizorze. Tych biało-beżowych brzmień było po prostu nieskończenie wiele w moim dzieciństwie i to się zmieniło niesamowicie w momencie gdy usłyszałem Rhodesy. Plama, akord, nastrój, który wynika z jednego ciekawego akordu jaki zbudujesz na Rhodesach jest dla mnie emocjonalnym mega strzałem i tu z kolei nie tylko do beatu Night Marks Electric Trio mogę nawiązać, ale do produkcji Korteza, gdzie okazało się, że on ma Rhodesy i potrafi ich użyć. Włożył akordy i na dole, i po środku i na górze, i ta przestrzeń cała wypełniła się, właściwie rozpłynęła i nie było powodów żeby dodawać tam bębny. Jest tylko stopa w tym bicie.

Czyli minimalizm. Wydaje mi się że jest to jednym z głównym powodów porównywania Cię do Kendricka Lamara.

Heh, dla mnie spokoooo…

…schlebiające Kendrickowi, takiej odpowiedzi po Tobie oczekiwałem (śmiech).

Gdybym na to wpadł, tak bym na pewno odpowiedział (śmiech). Ale Kendrick też zbiera żniwo swojego skomplikowania.  To dlatego, że nie wszyscy mają cierpliwość do niego. Rozmawiałem z pewnym gangsta ziomkiem z LA, jakimś tam poniekąd znajomym Kendricka, i typ mówi: „Słuchajcie, są dwie stacje radiowe w LA – K Day i ta druga. Na K Day leci G-funk dla trzydziestolatków, lecą 2Paci, Kurupty, Nate Doggi i tak dalej, na tej XYZ  – tam te radia są zawsze literkowe – lecą same wiesz, Future, Drake, autotune, nowoczesne rzeczy.”

No to na jakiej leci Kendrick?

…no właśnie, gość mówi: na żadnej. On robi jazzowe rzeczy i tym samym nie leci na żadnej stacji radiowej! Także szanuję komplikowanie sobie życia w imię własnego gustu. A to są na pewno poważne pieniądze, z których Kendrick rezygnuje.

Też mi się tak wydaje. Tylko  z drugiej strony, lekką ręką możemy to powiązać z wcześniejszym pytaniem dotyczącym tego czy się przejmujesz odchodzeniem od Ciebie wyrapowanych słuchaczy. Bo wiesz, to co nagrywasz robi się coraz bardziej skomplikowane i mam wrażenie, że trafiasz do tych, którzy już nie są aż tak bardzo zdefiniowani muzycznie i od jakiegoś czasu szukają czegoś więcej w muzyce niż sprawdzenie każdego polskiego rapera po kolei…

Nie no, jeżeli ktoś ma ochotę sprawdzać każdego polskiego rapera po kolei, to musi być po prostu wariatem, dlatego że jest to najbardziej dostępny, przystępny w robieniu gatunek muzyki na świecie, jest prostszy niż punk rock. Jeżeli ktoś spędza czas tak, że słucha każdego jednego polskiego rapera to bardzo mu współczuje. Z kolei jeżeli ktoś ode mnie odchodzi, to mogę tylko mieć nadzieję, że wróci za parę lat do tej płyty. Może to nie jest dobry czas dla
niego, żeby słuchał takich rzeczy.
Tego Ci szczerze życzę. Sam wspomniałeś w tej rozmowie, że musisz mieć fazę na coś.

Tak, i muszę być szczery ze sobą. To jest mój mikrofon i moje mieszkanie. Nikogo tam nie mogę oszukać. Nie ma jakiegoś realizatora, który mi powie „Nie, stary… To zajebiste, róbmy taki hit jaki się teraz sprzedał w stanach” i ja przełknę ślinę i pomyślę kurde, no może to się dobrze sprzeda i ja tego nie czuję, ale on mnie będzie namawiał… No nie, nie! Tu nikt nikogo nie oszuka, bo ja jestem sam i robię sam tę płytę.

Właściwe – w mojej opinii – podejście. Powracając do Kendricka, myślę, że ma się dobrze mimo wszystko. Zauważyłem, że jako Alkopoligamia robicie rzeczy – choć czasami drobne – które wykraczają poza zwykłą rapową wytwórnię. Chociażby ta „integracja” Alkopoligamiczna. Skąd taki pomysł?

Wieeeeesz, od klikania jednak lepiej do czynów przejść. Możemy się tam wszyscy waflować na jakiejś grupie na FB czy zapraszać się na pojedyncze imprezy, gdzie będziemy sobie razem chlać i gadać o muzyce, ale trzeba było doprowadzić to do zdania z kropką (śmiech).  I udało się wyjechać na wieś ze sprzętem, z talentem wielu uczestników, zrobić beaty, pisać i nagrywać na bieżąco… także efekty tego spotkania będą słyszalne. Stworzyliśmy sporo piosenek, trzeba je teraz oszlifować. Tutaj czapki z głów dla Szoguna i spółki.

I to jest coś czego nie słyszałem w żadnym z Twoich wywiadów! Dzięki wielkie…W końcu coś mamy wyjątkowego. Możemy skończyć (śmiech). Powracając do Alkopoligamii, podobno macie jakąś wewnętrzną zasadę pokoncertową – wychodzenie do ludzi po zakończonym graniu. Z jednej strony dużo w Twoich tekstach jest wyłapywania negatywnych ich cech, z drugiej mam wrażenie że Ty ludzi bardzo lubisz.

Tak, tak, lubię ludzi. Lubię rozmownych, lubię przyzwoitych, lubię tych, którzy są w czymś dobrzy, a to coś jest przydatne społeczeństwu. Bo wiesz, jak ktoś jest dobry w ogarnianiu korporacji, która ma siedzibę w Dubaju i zajmuje się przestawianiem cyfr, to trochę mnie mało obchodzi, że on jest w tym dobry, i w sumie całe moje miasto też mało obchodzi, że on tak ma. Ale, jeżeli jest dobry w czymś, co sprawia, że ktoś się może uśmiechnąć chociażby, i tych ludzi może być więcej niż jego żona i dobrze odżywione dzieci, to super! To takich lubię, czyli w sumie sporo ludzi.

Bardzo sporo. Tak naprawdę, jakby ktoś się uparł, to w większości by mógł wyłapać coś takiego – tak mi się przynajmniej wydaje.

No i obyśmy na tym się skupiali! A nie na wyłapywaniu różnic.

Ciężko nie nawiązać zatem do kawałka Przewóz osób. Nie masz wrażenia, że starego Mesa mógłbyś w tym kawałku umieścić?

Nie, dlaczego?

Bo, kompletnie abstrahując od osób które Cie znają – chociażby minimalnie po współpracy z Tobą – ludzie słysząc Mes i bazując tylko i wyłącznie na skojarzeniach, mówią w jakimś większym procencie  „Cwaniak, zbyt pewny siebie gość”. Nie ma przypadkiem w tym ziarnka prawdy? Byłeś delikatnie przewieziony?

Słyszałem, że tak (śmiech). Ale też każdy może podejść, porozmawiać ze mną i wyrobić sobie opinię sam czy sama.

Czyli zyskujesz przy bliższym poznaniu?              

Tak! W ogóle, chciałbym myśleć o sobie, jako człowieku uprzejmym. Natomiast, jeżeli ktoś widział mnie w sytuacji, w której ktoś inny nieuprzejmy pogrywa z moją cierpliwością, to mógł odnieść wrażenie, że to jest cała prawda o mnie. Że ja na przykład zwracam uwagę jakiejś kobiecie, która wychodzi z męskiego kibla i trzaska drzwiami, i kiedy zwracam jej uwagę jest oburzona…

 Nie no, to jest reakcja…

(śmiech) …noooo właśnie. To są reakcje, z którymi można się spotkać na mieście. I ktoś może myśleć, że ja jestem strasznym burakiem, a dla mnie to ta panna jest burakiem (śmiech). Niemniej, nie jest to cała prawda o mnie, że bywa, że zachowuję się w sposób odpychający. Przyznaję, że tak bywa, ale z drugiej strony, ci ludzie, którym być może w jakiś sposób zalazłem za skórę, na pewno też mają inne oblicza. Na przykład… O! weźmy przykład kogoś, wobec kogo ja występuje z pozycji fanowskiej. Ani nie neutralnej, ani nie spoko, tylko fanowskiej. Jest to Maciek Maleńczuk. Gdybym czerpał swoją wiedzę i opinię na temat tego człowieka, gdybym go spotkał gdzieś po alkoholu, albo gdybym oglądał program Idol, albo gdybym widział jakiś jego wywiad, to mógłbym sobie ułożyć taką playlistę, że chciałbym słuchać tylko jego płyt i nie mieć z nim nic do czynienia (śmiech). A ja spotkałem go po koncercie w Harendzie, gdzie był w wyśmienitej formie, całą noc dął w saksofony, które opanował dopiero niedawno,  i niesamowicie mi tym zaimponował! Przeprowadziłem z nim rozmowę na świetnym poziomie: był kulturalnym po prostu gościem – takim jakim jest w tekstach piosenek i też z dystansem do siebie, i wiesz  – to była tak sytuacja zetknięcia z nim twarzą w twarz, a nie z wyobrażeniem o nim. Także, z tej przydługiej odpowiedzi, namawiałbym ten procent ludzi do nieszufladkowania kogoś, kogo się raz zobaczy czy dwa.

 Jasne, tak jak wspomniałem – z jednej strony były to właśnie opinie osób które raczej Cie nie znają…

Tak, tak, mogły się ze mną zetknąć w jakiejś buraczanej sytuacji…

…a z drugiej, miałem powody, żeby osobiście się przekonać, że raczej należysz do osób bardzo dobrze wychowanych – chociażby na imprezie promocyjnej AŁA, gdzie mega kulturalnie poprosiłeś moją koleżankę, aby „pozwoliła Ci przejść” (śmiech).

Staram się uczciwie podchodzić do ludzi, którzy zastępują mi drogę. Jeżeli nie mają złych intencji, to na pewno się dogadamy (śmiech).

Nie dało się nie wywnioskować takiego właśnie podejścia. Widziałem najnowszy teledysk – ciekawy. Jaka była wizja/koncepcja w kwestii tych lodówek? O co z nimi chodzi, skąd ten pomysł?

Koncepcja była taka, żeby zastąpić ludzi lodówkami, a problem domu dla młodych ludzi, czyli bohaterów utworu, zastąpić problemem z rozmnażaniem. Ale to musiałbyś bardziej zapytać Witka jak to było, bo mogło tak być, że to się wzięło z lodówki, która była za długo w biurze. I może wyglądała jak jakaś kolejna postać w tym biurze po prostu i Witek pomyślał: „Zróbmy klip z lodówkami zamiast ludzi bo, po prostu nie możemy się pozbyć tej tutaj”. Albo to było coś kompletnie innego i wymyślam (śmiech). Musisz spytać Witka dlaczego, aż tak go wygrzało, żeby zrobić klip, gdzie wszyscy ludzie są lodówkami. A tych postaci jest naprawdę dużo. Także każdemu, kto pracował nad tym klipem dozgonna chwała.

Planujecie jakieś kolejne kawałki zobrazować?

Tak, Book Please!

O! Jeden z moich ulubionych z płyty. Właśnie, a propos tytułu, jesteś jednym z niewielu raperów – o ile się nie mylę– którzy używają sporo anglojęzycznych zwrotów/słów w swoich kawałkach.

Eee, myślę, że jest to teraz trochę powszechniejsze…

No to może inaczej – jednym z pierwszych, kojarzę też VNM’a i akurat w jego przypadku jestem w stanie pokusić się o strzelenie na temat background’u: on pracował po angielsku, w jednym z banków…

…i studiował anglistykę.

Dokładnie. A u Ciebie? Mieszkałeś gdzieś za granicą? Czy to tylko kwestia osłuchania?

Nie, no, 90% muzyki, której słucham jest anglojęzyczna – na pewno rapu, i no cóż, kultura jest taka, że atakuje angielskim. Nie będę świrował, że oglądam aż tyle europejskiego kina, żeby mówić pomiędzy żartami jakieś francuskie wstawki, bo nie, no. Myślę, że tak jak pisarze, którzy w czasach popularności kultury francuskiej nie musieli się specjalnie tłumaczyć z tego, że wpieprzają całe zdania po francusku, i nawet nie robią przypisów, bo liczą, że jeżeli jego czytelnik jest odbiorcą kultury, to nie będzie miał z tym problemu, tak samo ja, liczę na to że, mój odbiorca jest odbiorcą kultury anglojęzycznej i tyle. Nie snobuję się na angielski, bo nie znam tego języka ultra świetnie, po prostu w stopniu komunikatywnym. Ale nie ukrywajmy, jestem zainfekowany brytyjską i amerykańską kulturą.

Rozumiem w pełni i mogę to potwierdzić –  osłuchanie się bardzo dużo daje, jak sam rap zresztą.

Ten amerykański na pewno, bo polski to może też coś zabrać.

Tak, portfel i radio jeśli się trafi na niewłaściwego rapera.

…albo Twój czas! I ci nie odda (śmiech).

Żeby zatem nie być złym raperem i już Ci więcej czasu nie zabierać, ostatnie pytanie… Po którym pytaniu – z poniższej listy – wyszedłbyś z wywiadu?

1.   Dlaczego Hip-Hop??

2.   Czy to Hip-Hop(y) czy to już Rap(y)??

3.   Kto pisze teksty w zespole Ten Typ Mess??

4.   Skąd taka nazwa zespołu??

5.   Dogadujecie się z właścicielami wytwórni w której wydajecie?

6.   O czym rapujesz na nowej płycie??

7.   Jak po latach oceniasz współprace z Liberem i Doniem?

8.   Kiedy „aniele 2”?

9.   Możesz coś tu i teraz zaśpiewać do dyktafonu?

10.   Załatwisz mi po 10 wejściówek na każdy najbliższy koncert?

(śmiech) Po dziewiątym!!

Miała miejsce taka sytuacja?

Była ledwie przed chwilą, tak że, byliśmy w Toruniu, graliśmy z Dawidem Podsiadło utwór z nowej płyty na koncercie Dawida i wyszliśmy potem na miasto i był gość, który był na początku bardzo miły, ale po drugim piwie – w sensie gośc spotkany w knajpie, jakiś taki ziomuś – stał się zbyt bezpośredni w tym żeby przygotować/zaprezentować mi beat box. On miał robić ten beatbox i zapluwać pięść, a ja koniecznie rapować… Ta taka umowa społeczna, że jak ktoś jest muzykiem to powinien w każdej jednej sekundzie być gotowy żeby robić muzykę jest umową którą chętnie bym zerwał i zostawił tylko ludziom którzy zawodowo grają na ulicy i czerpią z tego zyski i niech im zima będzie lekką, ale ja takich rzeczy nienawidzę.

Rozmawiał: Jarek Wilicki