Ta pasja to całe moje życie x Mateusz Kowalik

Depresja wciąż pozostaje trudnym tematem dla naszego społeczeństwa. Ciężko o niej rozmawiać, a tym bardziej, jeśli dotyczy naszych najbliższych. Mateusz Kowalik dotyka tego tabu w sposób niezwykły. Na zdjęciach cyklu Steps pokazuje nam zmagania jego rodziny z chorobą mamy. Temat jest delikatny – dotyczy nie tylko ciężkiej i często bagatelizowanej choroby, ale również tego, jak wygląda życie rodziny zmagającej się z depresją najbliższej osoby. Z Mateuszem spotykamy się, żeby porozmawiać o przełamywaniu barier, emocjach i o tym, czym jest dla niego fotografia i dlaczego to sposób na życie.

Pamiętasz pierwsze zdjęcie, jakie zrobiłeś?

Oczywiście, że nie, ale migają mi w pamięci momenty z dzieciństwa, kiedy brałem do ręki aparat rodziców i gdzieś tam strzelałem przed siebie. Może spróbuję je odnaleźć, chyba że nie było w środku filmu (śmiech).

Kiedy zrozumiałeś, że fotografia to Twoje życie, Twoja pasja? Czy miał na to wpływ jakiś konkretny moment?

To był raczej powolny proces. Fotografię jako swoją pasję odkryłem chyba w 2010 r. Założyłem bloga. Po jakimś czasie stała się też sposobem na życie. Konkretnym momentem był silny impuls do rozpoczęcia pracy nad pierwszym projektem długoterminowym pod koniec 2015 r. Dziś ta pasja to całe moje życie, bo w pracy i poza nią, robię albo choćby myślę o zdjęciach.

Jakie cechy powinien mieć dobry fotograf? Odnajdujesz je w sobie?

Są pewnie uniwersalne cechy, jak np. wrażliwość, kreatywność, lekkość w nawiązywaniu kontaktów czy pracowitość. Ale kilkukrotnie na własnej skórze przekonałem się, że umiejętność radzenia sobie w sytuacjach skrajnych lub choćby takich, których nie przewidzieliśmy, to cecha nadrzędna, decydująca o tym, czy ostatecznie przywiozę z wyjazdu dobre zdjęcia, czy nie. Czy odnajduję te cechy w sobie? Po części tak, nad resztą staram się pracować.

Zawodowo jesteś związany z telewizją, wiemy, że to potrafi bardzo angażować i zajmować dużo czasu. Jak znajdujesz siłę i determinację na rozwijanie swojej pasji?

Tak, plan zdjęciowy to czasem kilkanaście godzin na dobę, które potem trzeba odespać. Na szczęście pracuję z fajnymi ludźmi, którzy rozumieją moją pasję. Kiedy tylko jest możliwość biorę wolne i wyjeżdżam, by kontynuować jeden z dwóch cykli, nad którymi aktualnie pracuję. Siła i determinacja pochodzi chyba cały czas ze zwykłej zajawki tworzenia obrazów i opowiadania nimi historii. I niech tak na razie zostanie (śmiech).

Pogadajmy o Twoim projekcie fotograficznym Steps. Dotyka bardzo osobistej sfery życia, choroby Twojej mamy. Czy ciężko było się przełamać?

Pomysł, a najpierw impuls do zrobienia tego cyklu pojawił się po jej wyzdrowieniu. Nosiłem się wtedy z zamiarem zrobienia swojego pierwszego projektu, tylko kompletnie nie miałem na niego pomysłu. Okazało się, że temat mam pod nosem. Serio, to było jak oświecenie. Od początku towarzyszyła temu wizja przekucia tej historii w coś pozytywnego, więc specjalnie nie musiałem się przełamywać. Musiałem tylko zadzwonić do rodziców i zapytać ich o zgodę, ale w głębi serca znałem odpowiedź.

A jak zareagowali na pomysł Twoi rodzice? Nie protestowali przed obnażeniem tak intymnej historii?

Rodzice zgodzili się bez wahania, bo wstyd, który zazwyczaj towarzyszy osobie chorej na depresję zastąpiło zdrowie i wręcz chęć dzielenia się tym doświadczeniem z innymi. Takie nastawienie również mocno mnie inspirowało. To było takie wspólne uczucie: „Zdaliśmy egzamin jako rodzina więc dajmy innym sygnał, że jest to możliwe”.

Nie bałeś się, że taki projekt będzie dla Ciebie zbyt wyczerpujący emocjonalnie?

Pewnie, że się bałem, ale tylko na początku. Dość szybko zauważyłem, że taka forma powracania do tematu choroby, czyli przywoływanie w myślach trudnych momentów oraz sam proces robienia zdjęć pozwala na oswojenie i rozliczenie tej częścią historii mojej rodziny.

Co uważasz za swoje dotychczasowe największe osiągnięcie jako fotografa?

Cudownie było na początku swojej drogi jako fotograf dokumentalny wygrać sekcję otwartą na TIFF Festivalu we Wrocławiu w zeszłym roku. Zostałem od razu dopuszczony do głosu i wyraziłem go w formie wystawy. Ale największym osiągnięciem, a bardziej wartością jest dla mnie fakt, że odnalazłem najodpowiedniejszą formę wyrażania siebie, która dostarcza równocześnie tyle radości i satysfakcji. A do tego są ludzie, którzy chcą się nad moimi zdjęciami pochylić.

Domyślam się, że czasem możesz mieć wszystkie dość: aparat ciąży, pomysły nie przychodzą. W jaki sposób ładujesz akumulatory?

Jeśli mam na to tylko kilka godzin, to wsiadam na rower. Jeśli np. 2 dni, to zostaję w Warszawie i robię sobie beztroski weekend: łażę po galeriach sztuki, jem smacznie i powoli, idę do kina czy na koncert. Czasem z przyjaciółmi, czasem w pojedynkę.

Jakie jest Twoje największe marzenie jako fotografa? Co chciałbyś osiągnąć w tej dziedzinie?

Największym marzeniem jest, aby siła i determinacja, o których wspomniałem wcześniej, jeszcze długo mnie nie opuszczały, wtedy będę w stanie wiele osiągnąć.

 

Portfolio Mateusza znajdziecie na stronie: www.mateusz-kowalik.com