"Poświęciłem wszystko dla muzyki" - wywiad z Coldair

Rocznik ’90. Control freak. Pisze, śpiewa, na scenie zwykle gra w pojedynkę. Występuje na najważniejszych festiwalach w Europie, niedawno wrócił z trasy koncertowej po USA. Rezydent warszawskiego Placu Zbawiciela, który mieszka w Sopocie. Właśnie nagrywa kawałki na nową płytę. Sam, w domu. Nie lubi rozgłosu, lubi robić muzykę i swoje tatuaże. Muzyczny fenomen, który hipnotyzuje publikę. Coldair.

Tobiasz Biliński aka Coldair czy raczej Coldair aka Tobiasz Biliński? Kim jesteś?

Chyba raczej Coldair aka Tobiasz Biliński – moje całe życie kręci się wokół muzyki, większość czasu zajmuję się Coldair, więc trochę stopiliśmy się w jedno. Jestem takim sobie gościem z Sopotu, mam prawie 24 lata i mieszkam tam, gdzie akurat jestem. Czyli w różnych miejscach.

Jak zacząłeś?

Zaczynałem jako sześcio albo siedmiolatek, grając na fortepianie. Uczyła mnie starsza pani z naprzeciwka (pozdrawiam panią Renię!). W zasadzie to miałem być klasycznym pianistą, ale kiedy zacząłem interesować się tzw. „alternatywną” muzyką, postanowiłem nauczyć się grać na innych instrumentach, jak perkusja, gitara, bas, syntezatory, trąbka. Mając jakieś 14-15 lat zacząłem też śpiewać, chociaż wcześniej uważałem, że kompletnie nie mam ku temu predyspozycji. W zasadzie od początku działaliśmy muzycznie razem z Adamem Byczkowskim, z którym potem grałem jeszcze w Kyst i który udzielał się też w pewnym momencie w Coldair jako gitarzysta.

Piszesz teksty, grasz, komponujesz. Wolisz bawić się sam?

Jestem klasycznym control freakiem jeżeli chodzi o muzykę – chcę, żeby rzeczy brzmiały dokładnie tak, jak ja to sobie wyobrażam. Oczywiście potrafię też współpracować czy podporządkować się, kiedy udzielam się w czyimś projekcie (co zdarza się bardzo rzadko) – moja mania kontroli dotyczy tylko Coldair. To taki mój projekt, w którym mogę się w stu procentach spełniać i robić dokładnie to na co mam ochotę. I bardzo mi z tym dobrze.

Jakimi słowami określiłbyś swoją muzykę?

Myślę że najlepiej pasują słowa „nieprzewidywalna” i „trochę mroczna”.

Jaki jest Twój stosunek do klasyki? Chodzi mi o to, czy słuchasz głównie szeroko pojętej alternatywy, czy zdarza Ci się włączyć na odtwarzaczu np. Queen czy Pearl Jam? Znasz teksty piosenek Maanamu czy Republiki?

Lubię klasykę w dosłownym tego słowa znaczeniu (Rachmaninow i tak dalej). Z klasyków „rozrywkowych” słucham czasem Joy Division, King Crimson czy Beatlesów, ale generalnie skupiam się raczej na nowszych rzeczach. Za polską klasyką nigdy nie przepadałem.

Czy trudno jest być niezależnym artystą w Polsce? Dlaczego nie związałeś się z żadną wytwórnią płytową?

Do niedawna uważałem, że jest bardzo trudno, ale po doświadczeniu na własnej skórze, jak to wygląda za granicą, zmieniłem zdanie. U nas jest naprawdę całkiem komfortowo. Dalej jestem bez wytwórni, bo uważam, że polskie wytwórnie nie dadzą mi nic dobrego. Jesteśmy daleko w tyle jeżeli chodzi o biznes muzyczny i po prostu nie mam zaufania do ludzi mających archaiczny sposób myślenia.

Uważasz, że polski rynek muzyczny jest w dobrej kondycji?

Uważam, że jest w fatalnej kondycji.

Masz znajomych w tym tzw. polskim szoł biznesie, czy odcinasz się od tego grubą kreską?

Raczej się odcinam. Oczywiście znam ten światek, ale raczej na zasadzie „cześć, co tam, idę do domu” niż lansowanie się na warszawskich salonach i włażenie komu „trzeba” w dupę. Bo o to w tym szoł biznesie niestety chodzi. A mnie to odrzuca i nudzi.

Stosunkowo niedawno wróciłeś z trasy po USA, zaliczyłeś festiwal Primavera w Barcelonie. Jak to się stało, że tam wylądowałeś? Czy nie jest przypadkiem tak, że jesteś bardziej znany za granicą niż na naszym podwórku?

Trasę po USA zorganizowałem sobie sam, tak samo trasy po Europie. Tutaj nieoceniona jest pomoc Instytutu Adama Mickiewicza, który aktywnie wspiera mnie w moich działaniach za granicą. Koncert w Barcelonie jest efektem współpracy IAM z Primaverą. Dzięki nim zagrałem też na wielu innych, prestiżowych festiwalach. Bardzo jestem za to wdzięczny. Na mojej ostatniej trasie po Europie, na której zagrałem dwadzieścia kilka koncertów, średnia liczba osób na występach była większa niż w Polsce. Czasem pojawiało się naprawdę bardzo dużo ludzi. Więc tak, mam wrażenie że jestem bardziej znany tam niż u nas.

Jak myślisz, czym to jest spowodowane?

Myślę, że naszym upośledzonym rynkiem muzycznym i opóźnieniem w edukacji muzycznej. 99 procent Polaków dalej słucha koszmarnej muzyki serwowanej im przez największe stacje radiowe. Myślą dalej kategoriami „masz talent, idź do talent-show to może ktoś Cię odkryje”, nie zdają sobie sprawy z istnienia niezależnego środowiska. A nawet jeśli do niego jakoś dotrą, to jest to tak inne od tego, co słyszeli w radio czy telewizji, że im to nie wchodzi. „Ludzie lubią to co znają.”

A propos naszego podwórka: niedługo Open’er, na którym wystąpisz. Zdarzyło mi się słyszeć, że to już jak najbardziej impreza mainstreamowa, dla nastolatek, które kochają Kings of Leon czy Florence. Jak Ty to odbierasz?

Traktuję Open’era jako fajną okazję do zagrania dla (miejmy nadzieję) szerszej publiczności. Oczywiście, że jest to impreza mainstreamowa. Ale tak naprawdę który festiwal nią nie jest? Wszystkie są sponsorowane przez banki, browary, Coca-Colę, papierosy. Oczywiście pod kątem muzyki niektóre są bardziej niszowe, ale wydaje mi się, że Open’er to jeszcze nie Juwenalia, pojawiają się ciekawe zespoły.

Do kogo bywasz porównywany? Czy to ktoś, kogo sam słuchasz z przyjemnością?

Ostatnio bywam porównywany do kogoś o nazwie SOHN, a przysięgam z ręką na sercu, że nigdy nie słyszałem ani jednego jego kawałka. Może powinienem posłuchać. Poza tym oczywiście do Sufjana Stevensa, Bon Ivera, Elliotta Smitha… Po nowej płycie pewnie się te porównania zmienią, ludzie będą mocno zaskoczeni.

Skąd Coldair czerpie inspiracje?

Inspiracje czerpię z różnych stanów, w których się znajduję. Utwory zwykle piszę wtedy, kiedy coś się wydarzy, albo kiedy po prostu wstanę w odpowiednim (niekoniecznie fajnym) nastroju. Brzmi to kliszowo i stereotypowo, ale muzyka dla mnie jest odzwierciedleniem emocji. Staram się bezpośrednio przełożyć to, co w danej chwili się we mnie dzieje, na dźwięk i kompozycję. Często wpływ na moją twórczość mają też miejsca, w których się znajduję i ludzie, których poznaję. Może stąd ta moja różnorodność: nie mogę usiedzieć na miejscu, ciągle podróżuję.

Myślisz, że jest szansa na to, że realia muzyczne w Polsce się zmienią i będziemy w radio słyszeć częściej takich muzyków jak Ty?

Myślę, że jest na to szansa, ale ja już wtedy mogę być za stary. Takie zmiany wymagają czasu, a ja nie robię się młodszy. Stąd ekspansja na Zachód.

Polska czy USA? Dlaczego?

Zależy pod jakim względem. Polska, pomimo tych wszystkich rzeczy, które o niej mówię, jest dalej moim domem. To takie – puryści językowi, wybaczcie! – „love-hate relationship”. W USA zakochałem się od razu, jednak oczywiście tam też nie jest idealnie i różowo. W Stanach na pewno moja muzyka przyjmuje się lepiej, z drugiej strony rynek muzyczny jest tam gigantyczny i przebicie się graniczy z cudem. Ciężko wybrać.

Plany zawodowe na przyszłość?

Poświęciłem wszystko dla muzyki, nie poszedłem na studia dla muzyki, każdy moment mojego życia jest jej podporządkowany. Więc muzyka.

Top 5 artystów, z którymi chciałbyś wejść we współpracę?

Son Lux, Phil Elverum, Justin Timberlake (hehe), James Blake, FKA Twigs.

Oby pierwsza była FKA Twigs!

 

Rozmowa, redakcja: Kasia Kępka

Zdjęcia: materiały prasowe