Porwij mnie! - recenzja filmu "Porwanie Michela Houellebecqa"

Jak wyjść cało z porwania i zrobić z tego niezłą komedię grając zarazem samego siebie? To wie tylko Michel Houellebecq w filmowej historii Porwanie Michela Houellebecqa.

 

 

Na film Porwanie Michela Houellebecqa (2014) wybrałam się bez szczególnych oczekiwań. Wiedziałam, jedynie że literat de facto zniknął na 3 miesiące podczas tournée promującego książkę, a o porwanie podejrzewana była nawet Al Kaida. To fakt, a filmowa fabuła zdaje się wyjaśniać sprawę w całkiem inny sposób.

Uknuta intryga porwania słynnego pisarza, 3 specyficznych rzezimieszków, codzienne życie szarawego Paryża, znudzony literat dla którego sława i codzienność jedynie pogłębiają jego neurotyczną niechęć do życia, niezdrowe przyzwyczajenia i delikatnie pisząc nonszalancki styl bycia. Houellebecq początkowo zwyczajnie wkurza widza swoją kloszardową, niepozorną powierzchownością by sprawić na koniec, że mamy ochotę pobyć z nim dłużej. I to wcale nie z powodu sympatii… Myślę, że by polubić samą postać (fikcyjną/realną?), którą gra sam Michel Houellebecq i dobrze bawić się na filmie, po prostu trzeba przyjąć pewną ironiczną, niedbałą konwencję, którą prezentuje reżyser i scenarzysta Guillaume Nicloux. Wszystkie zabawne sytuacje zbudowane są na zgrabnym zabiegu: dramatyczne porwanie staje się dla ofiary „wakacyjnym” wyjazdem gdzie popija darmowe, hiszpańskie wina, pali tony papierosów, używa uciech cielesnych i bezkarnie uprawia megalomanię swojej osoby.

Najlepszy w filmie jest według mnie dobór postaci drugoplanowych począwszy od pary staruszków o polskich korzeniach, skończywszy na trzech osiłkach-porywaczach: Maximie (granym przez kulturystę Maximea Lefrancois), Mathieu (granym przez Mathieu Nicourta – zawodnika MMA) oraz byłym ochroniarzu Karla Lagerfelda – Lucu. Występujący w filmie wątek polski nieco utwierdza stereotypowe myślenie o Polakach. Jednak sam Houellebecq tłumaczy, że dla niego Polska to symbol niezniszczalnego kraju, który mimo burzliwych dziejów przetrwał i zaznaczył się wyraziście swoim charakterem na mapach świata.

Na uwagę zasługują konsekwentnie budowane relacje ofiary z porywaczami, którzy okazują się być w negocjacjach spolegliwi, słodcy i wrażliwi serwując tym samym widzom dawkę absurdalnego humoru. Sceną, która na długo zapadnie mi w pamięć i która jest idealnym przedstawieniem nonsensu królującego w filmie, to moment, w którym Houellebecq uczy się gwizdać, nie wydając przy tym z siebie żadnego dźwięku. .

To co pozostaje w myślach po obejrzeniu filmu to pytania: co rzeczywiście wydarzyło się podczas 3 miesięcznego zniknięcia pisarza? Ile w filmie jest dokumentu a ile fikcji? Czy pisarz jest w rzeczywistości uzależnionym, cynicznym, zadufanym w siebie ignorantem czy też wrażliwcem, świetnym obserwatorem i nieszczęśliwym pisarzem, dzięki któremu na świat możemy spojrzeć nieco inaczej…

 

 

Porwanie Michela Houellebecqa

Premiera: 26 września

Scenariusz i reżyseria: Guillaume Nicloux

Dystrybucja: Gutek Film

 

 

Tekst: Ania Sionek / example.pl