"Nie ulegać pokusie bycia tylko tu i teraz" - wywiad z Rubber Dots

Jeden z najciekawszych projektów muzycznych, szturmem podbijający polską scenę alternatywną. Po intensywnym sezonie festiwalowym prezentują nam swój debiutancki long play MKultra. Z Rubber Dots gadamy o pracy w Polsce, śmierci handclapów i o sekretach tworzenia ich muzyki, a Was zapraszamy w najbliższy wtorek (4/11) do warszawskiej Kulturalnej, gdzie posłuchamy premierowego materiału na żywo i będziemy zbijać piątki z Anią i Stefanem.

 

 

Pytanie na rozgrzewkę: najlepszy festiwal w tym sezonie?

Ania:  W tym roku był to Audioriver. Od dawna marzyliśmy, żeby tam zagrać i w tym roku nam się to udało. Świetna publiczność, świetna atmosfera i bardzo fajne, luźne podejście organizatorów. A do tego udało nam się zagrać zanim spadła wielka ulewa. Przy okazji przekonaliśmy się, że występ Trentemoller z dużym składem robi spore wrażenie!

Do czego porównalibyście proces tworzenia muzyki? W jednym z wywiadów podkreśliliście, że czasem końcowy rezultat jest dla Was niewiadomą do samego końca.

Stefan: To prawda. Lubimy eksperymentować i nie stawiamy sobie żadnych konkretnych celów odnośnie tego, jaki miałby być utwór, nad którym właśnie pracujemy. Bardzo lubię rozpoczynać pracę nad nowym numerem, bo nigdy nie wiem dokąd mnie to zaprowadzi. Czasem jest tak, że zaczynam od dynamicznego bitu, a kończę robiąc spokojną, mroczną kompozycję, pozbawioną prawie elementów perkusyjnych. Gdzieś po drodze uwiodła mnie po prostu jakaś barwa lub przypadkowo wykreowany efekt. Ma to w sobie coś z procesu pączkowania, w którym każdy nowy element otwiera przed tobą nowe drogi.

Ania: Oczywiście to też nie jest tak, że zdajemy się całkowicie na przypadek. W przypadku tworzenia muzyki elektronicznej trzeba mieć spore pojęcie o technologii, syntezie dźwięku, akustyce. Czasem trzeba naprawdę sporo podłubać przy różnych detalach, zmiksować ze sobą barwy, powycinać niektóre częstotliwości.

Mam wrażenie, że macie sporo konkurencji na polskim rynku muzycznym. Nie ukrywajmy: jest dużo zespołów, które poruszają się w sferze muzyki elektronicznej. Jak się w tym odnajdujecie?

Stefan: Tworzymy muzykę, którą chcemy wywołać określone emocje, zarówno w nas samych jak i u słuchacza. To jest nasz podstawowy obiekt troski. Pozwala nam, szczerze mówiąc, nie myśleć o tej konkurencji. Współzawodnictwo jest oczywiście czymś zupełnie naturalnym, w każdej chyba dziedzinie sztuki, ale nie jest tak, że ciągle zastanawiamy się jak tu zakasować konkurencję. Dojrzeliśmy do tego, aby szukać słuchacza, który myśli podobnie i szuka podobnych rzeczy w muzyce do tego, czego szukamy my. Płytę chcieliśmy zrobić przede wszystkim dla siebie i z takim podejściem zaprezentować ją słuchaczowi. Nie słuchamy wszystkiego, co jest aktualnie modne i nie chcemy tego robić.

Spójrzmy na polski rynek – tutaj do gatunku „muzyka elektroniczna” zalicza się praktycznie wszystko, co powstało przy użyciu instrumentów elektronicznych, nawet jeśli są to tylko komputer i plastikowa klawiatura sterująca. Mamy dużo elektropopu – czyli piosenek zagranych na syntezatorach, opartych na bitach z nieśmiertelnym „handclapem” z lat 80’. Naszym zdaniem w muzyce elektronicznej liczy się przede wszystkim innowacyjność brzmieniowa, a tej na naszym rynku za wiele akurat nie ma.

Jaki jest przepis na udaną pracę w duecie?

Ania: Niestety, nie ma tutaj uniwersalnego przepisu. Pracujemy ze sobą już cztery lata. Właściwie nigdy nie było między nami żadnych zgrzytów. W małym składzie szybciej podejmuje się decyzje i rozwiązuje problemy. Z drugiej strony każde z nas stanowi 50% zespołu, więc mamy świadomości tego, jak dużo od nas zależy. To zwiększa nie tylko poczucie odpowiedzialności, ale też i poczucie satysfakcji.

Lubicie pracować w Polsce?

Stefan: Pewnie, że tak. Ja nie wyobrażam sobie, że mógłbym mieszkać gdziekolwiek indziej. Lubię Polskę i lubię czasy, w których żyjemy. Rynek muzyczny w naszym kraju rządzi się czasem dziwnymi prawami, częściej bierze się pod uwagę kwestie lifestylowe, ale nie sądzę, żeby to było jakieś typowo polskie zjawisko.

Czy młodzi polscy muzycy mogą mieć zaufanie do tej branży w naszym kraju?

Ania: Na pewno skończyły się już czasy, w których mityczne, duże wytwórnie niszczyły artystów, podpisując z nimi drakońskie kontrakty. Na sprzedaży płyt praktycznie się nie zarabia, więc gra toczy się o dużo niższą stawkę, stąd też mniej w tej branży typowych „rekinów”, niż miało to miejsce na przykład w latach 90’. Dziś wiele zespołów zaczyna swoją przygodę z branżą niejako oddolnie. Wrzucają sobie kawałki na Youtube, budują bazę fanów (często bardzo dużą) na Facebooku. Mają więc „na wejściu” dużo lepszą pozycję negocjacyjną.

Stefan: Tu jednak pojawia się problem „przehajpowania”.  Młode zespoły muszą zadać sobie pytanie, czy potrafią być konsekwentne w dłuższej perspektywie, nie ulegać pokusie bycia tylko tu i teraz. Muszą też być umiejętnie prowadzone. Warto się zastanowić czy rzeczywiście trzeba być wszędzie, pojawiać się na wszystkich modnych imprezach. Warto nauczyć się stawiać granice i być jednak bardzo wyczulonym na tym punkcie. Łatwo się „zużyć” i paść ofiarą swojej własnej sławy. Nasza branża opiera się w dużej mierze na Facebooku, a rzeczywistość wirtualna potrafi być bardzo kapryśna i też nierzadko mocno zakłamuje realia.

Eksplorujecie muzykę, Wasze nagrania zaskakują i hipnotyzują. Jesteście bardzo świeży. Czy pojawia się czasem lęk, że w końcu traficie na ścianę?

Stefan: Lęk nie. Sama myśl też nie atakuje mnie zbyt często. Jasne, raz czy dwa zadaliśmy sobie to pytanie, ale tylko po to by szybko dojść do wniosku, że nie ma powodu by się nad tym zastanawiać. Wychodzę z założenia, że nad problemami, a bardziej nad tym jak je rozwiązać, trzeba myśleć jak się pojawią. Nie skupiać się nad nimi wcześniej, bo to jest zwyczajna strata czasu i energii. Kluczowe jest, aby tworzenie sprawiało przyjemność, aby było na twoich własnych zasadach.

Czy na początku Waszej pracy postawiliście sobie cele, które zamierzacie osiągnąć i sukcesywnie do tego dążycie? Czy raczej wygląda to tak, jak tworzenie Waszej muzy: niech się dzieje, zobaczymy, co wyjdzie?

Stefan: Na początku spotkaliśmy się i zaczęliśmy robić muzykę. Bardziej z chęci zrobienia czegoś nowego i ciekawszego dla nas. I to był chyba główny cel. Bez planu miesięcznego i dokładnej rozpiski, kiedy ktoś nas wyda lub kiedy osiągniemy konkretną ilość słuchaczy na koncercie. Teraz też nie zaprzątamy sobie tym głowy na samym początku procesu tworzenia, ale jesteśmy dużo bardziej świadomi tego pośród jakich dźwięków lubimy się poruszać. Na tym polu zdecydowanie dojrzeliśmy. Jeśli chodzi o kolejne kroki – czyli tak zwane działania promocyjne to kiedy materiał jest już gotowy, siadamy z naszym managerem i ustalamy plan działania. Tak się składa, że bardzo dobrze się dogadujemy na tym polu, dzięki czemu dosyć starannie wypuszczamy tylko to, co chcemy i pojawiamy się tam gdzie chcemy. Bardzo sobie cenimy taki sposób działania.

Gdzie zobaczymy Was za rok?

Ania: Planów jest sporo! Na początku roku planujemy intensywną trasę promującą płytę MKULTRA. Będziemy dużo jeździć po Polsce, planowane są także wyskoki za granicę. Jeśli ktoś będzie tylko chciał, to na pewno nie powinien mieć problemu, żeby się z nami spotkać. A jeśli chodzi o mniej dosłowne ujęcie tego pytania – to tego chyba nikt nie jest w stanie przewidzieć, prawda? My w każdym razie jesteśmy bardzo dobrej myśli.

 

 

 

zespół przepytała: Kasia Kępka / example.pl

fot: materiały prasowe