"Nasze piosenki są sentymentalne" - wywiad z zespołem Muchy

Muzyki Much słuchaliśmy w liceum i przeżywaliśmy z nią pierwsze miłości. Teraz, chociaż starsi i dojrzalsi, nadal identyfikujemy się z metaforyką poznańskiego zespołu. Sentymenty? Pełno jest ich w piosenkach, które dobrze znamy. Po 10 latach od debiutu rozmawiamy z wokalistą, Michałem Wiraszko, o sprawach sercowych i tajemniczych desperados.

Wyleczyliście kaca po urodzinach w Eskulapie?

Ha. De facto nawet nie zdążyliśmy się upić żeby mieć kaca. Byliśmy gospodarzami. Dbaliśmy więc o to, żeby każdy z gości czuł się tego wieczoru dobrze. Po samym koncercie zeszła adrenalina i tak naprawdę to była jedna ze spokojniejszych imprez urodzinowych na jakich byliśmy. Natomiast potem spaliśmy od soboty rana do niedzieli wieczorem.

Dekada to dużo czy mało?

To jest ogrom czasu. Nie sposób się połapać we wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dziesięciu lat.

Wierzycie w karmę?

Wierzymy, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Wszystko co nas dotyka jest skutkiem naszych działań i decyzji. Nie wiem czy to kwestia obiegu energii. My w Europie nauczeni jesteśmy raczej myślenia deterministycznego opartego na zachowaniu.

10/10. Dziesięć hitów na dziesięć lat. Gdyby Muchy miały ułożyć idealną plejlistę 10 piosenek, co by się na niej znalazło?

Rozumiem, że naszych piosenek? Na pewno „Half of That” jako pierwsza piosenka kiedykolwiek zagrana przez ten zespół. Oczywiście „Galanteria” jako pierwsza piosenka, z którą byliśmy kojarzeni. „Górny Taras” – to wycieczka w głąb Poznania jaki znaliśmy zakładając Muchy. Wszystko zmieniło się po „Mieście doznań”. Wydaliśmy płytę, pojechaliśmy w trasę. No, dosłownie wszystko. „Notoryczni debiutanci” odhaczający etap „Terroromansu”. Z tej płyty przede wszystkim „Przesilenie”. Piosenka, która dotarła na szczyt trójkowej listy w trakcie żałoby po katastrofie w Smoleńsku. Lista nie była emitowana! „Nie przeszkadzaj mi, bo tańczę”, „Zamarzam” i „Poznań” to chyba trzy filary poprzedniej płyty. Z nowej wskazałbym na „Biały walc” albo „ Nic się nie stało”. No ale to już jest 11. 🙂

Nasz wspólny znajomy napisał na swoim wallu, wrzucając Wasz singiel, że tradycji staje się zadość: kiedy Muchy wydają nową płytę, jego rzuca dziewczyna i zmienia pracę. Ja przeżywałam swoje pierwsze miłości z Waszymi piosenkami. Jesteście czasem sentymentalni?

Czyli wychodzi na to, że w ciągu sześciu lat zmienił co najmniej cztery dziewczyny. Nie najgorzej (śmiech). A poważnie – Jest coś w tym, że ludzie kojarzą naszą muzykę z sercowym aspektem swojego życia. To chyba najlepsze, co może spotkać piosenkę – skojarzenie z silnymi emocjami. Być może dzieje się tak dlatego, że nasze piosenki są sentymentalne?

Czujecie się seniorami na polskim rynku muzycznym?

Wykluczone.

Nowa płyta podsumowuje w pewien sposób to, co zrobiliście przez te dziesięć lat?

Nie, nie. Nie mieliśmy takiego zamiaru. Każda płyta jest autonomicznym bytem, osobną wypowiedzią artystyczną. Ma swój czas. Parafrazując, można powiedzieć, że nowa płyta podsumowuje to, co zrobiliśmy przez ostatnie dwa lata.

Każecie Warszawie iść do diabła, nie można Wam przeszkadzać, bo tańczycie. W dodatku po dużej wódce. Właśnie tacy jesteście?

Heh. Można by z takich zlepków ułożyć obraz niezłych desperados. Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Powiem tylko, że nasze piosenki bardzo często operują przenośnią. Niektórzy twierdzą nawet, że przenośnią odległą.

Nie myśleliście nigdy o tym, żeby nagrać płytę anglojęzyczną i wypełznąć poza granice kraju?

Tu nawet niekoniecznie chodzi o język angielski. Przykładem jest zespół Sigur Rós. Jeśli robisz coś na światowym poziomie, świat to pokocha. Mocno wierzymy, że kiedyś nagramy coś światowego, ale to wymaga skupienia, pracy i nie wolno myśleć, żeby to na siłę było światowe – bo wtedy zazwyczaj wychodzi odwrotnie.

 

 

rozmawiała: Kasia Kępka / example.pl

zdjęcia: materiały prasowe