W sezonie letnim na ulicach królują kolory, akcesoria fluo, odważne kroje i desenie. Coraz częściej, w miejski look wkrada się natura i żywe kwiatowe motywy. Wianki, toczki ze świeżymi kwiatami, zdobione wnętrza w klimacie boho i naturalne trendy to największa pasja Ani Rutkowskiej, właścicielki pracowni www.nakokarde.pl, która zabiera nas w magiczny świat kolorów, natury i zabawy jaką od kilku lat dają jej kwiaty.

 

Aniu, co na głowę? Czapka czy wianek?

 

Oczywiście, że wianek! Czapki też lubię, ale wianki najbardziej.

 

Kiedy nauczyłaś się robić wianki?

 

W wieku 10 lat na łące. (śmiech) Profesjonalnie zaczęłam to robić kilka lat temu. Ludzie myślą, że zajmuję się tym dłużej, ale wcale tak nie było. Musiałam do tego dotrzeć. W pewnym momencie się zatrzymałam i zapytałam sama siebie, co tak naprawdę kocham. Pierwszą rzeczą, która wpadła mi do głowy, były właśnie kwiaty. W życiu nie spodziewałabym się, że właśnie z tym zwiążę swoje życie zawodowe.

 

No właśnie, a kim chciałaś zostać?

 

Miałam różne etapy w życiu. Przez chwilę byłam stylistką, przez chwilę zajmowałam się montażem i kleiłam filmy. Przez cały czas było to coś artystycznego, chociaż czas korporacji też mam za sobą. W pewnym momencie stwierdziłam, że jeśli mam się czymś bawić, z czegoś tworzyć, to mają to być kwiaty.

 

Był jakiś przełomowy moment? Chwila, kiedy pasja przerodziła się w formę utrzymania?

 

Przełomowego momentu nie było. Natomiast był ten czas, kiedy byłam stylistką. Zrobiłam kursy, brałam udział w sesjach zdjęciowych, procesach metamorfoz. Wyszło wtedy, że ja lubię ubierać, ale siebie, a nie innych. Nie kręciło mnie to, wtedy pomyślałam STOP i zaczęłam zastanawiać się, co dalej. Wtedy właśnie poczułam, że to, co chcę robić, to kwiaty.

 

Czy każdy może zostać florystą?

 

Ważna rzecz: ja nie jestem florystyką. Nie zrobiłam kursu, mówiąc szczerze – ja nie lubię rzeczy, które tworzą floryści. To jest coś takiego, co kojarzy mi się z rzeźbą, konstrukcją. Formą, gdzie mogą być trzy kwiatki, a reszta to drewno czy drut. Ja lubię jak jest dużo kwiatów w prostej formie, wtedy pokazujesz ich naturalne piękno. Nie jestem po kursie i nie chcę po nim być. Robić wszystko równo, według zasad. Chrzanię zasady i robię to tak, jak ja czuję i jak mnie się podoba. Tylko tak.

 

Czego wymaga od człowieka praca z kwiatami?

 

Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak ciężka jest to praca. Zawsze możesz mieć ludzi do pomocy, jednak trzeba być po prostu silnym fizycznie. Potrzebna jest otwartość, umiejętność łamania schematów. Ja to lubię robić. Wiem, jak wyglądają klasyczne bukiety czy koszyki świąteczne. Ale jednak zawsze będę kombinować, żeby wyglądały inaczej. Trzeba ugryźć temat z drugiej strony, ale nie przesadzić. Trzeba kochać kwiaty. Wstawanie w nocy, jazda na giełdę. Zamiłowanie do natury jest potrzebne. Ja mam to od dziecka, po mamie. Patrzyłyśmy się na łany zboża, gdzie kwitły maki czy chabry i miałyśmy łzy w oczach. Może komuś wyda się to głupie, ale nas naprawdę to rusza, kręci. Że to JEST, że rośnie, że się rozwija. Dlatego bardzo często w swojej pracy staram się odtworzyć to, co daje nam natura zamiast tworzyć zupełnie nienaturalne konstrukcje, które mogłyby być stworzone ze sztucznych kwiatków.

 

Czyli teraz nie zamieniłabyś bukietu na komputer?

 

– Nie, absolutnie nie. Chociaż, wbrew pozorom, spędzam dużo czasu przed komputerem. Przygotowywanie ofert dla klientów, wszystkie rzeczy organizacyjne – to też moja działka.

 

Myślałaś o tym, żeby założyć swoją kwiaciarnię?

 

Myślałam. I myślę cały czas. Może kiedyś to zrobię, jeszcze nie wiem. Na razie praca na zlecenie zajmuje mi tyle czasu, że nie wyobrażam sobie otworzenia kwiaciarni. Wszystkim muszę zajmować się sama, mam problem z oddelegowaniem komuś pracy. Owszem, pracuję z ludźmi, ale zawsze muszę tam być i zawsze muszę mieć ostatnie spojrzenie na to, co robię. Więc pracuję nad sobą. A obecnie praca na zlecenie i kwiaciarnia… to byłoby dla mnie za dużo. Ale w przyszłości myślę, że tak właśnie to się może skończyć.

 

Okej, więc przejdźmy do zleceń. Może opowiesz nam o najciekawszych, jakie miałaś dotąd? Takich, które będziesz pamiętała do końca życia.

 

Wyjątkowo było na jednym z wesel, które organizowałam. Impreza była na Mazurach, więc jechaliśmy na dwa samochody i wieźliśmy mnóstwo kwiatów. Część obiadowa była w otwartym namiocie, natomiast parkiet był zrobiony w stodole, gdzie przy suficie były zawieszone lampki. Wszędzie klimat boho: szary papier, skrzynki, juta, drewniane pieńki, mnóstwo kwiatów, żarówek. Dwa dni pracy w pełnym słońcu. Atmosfera była niesamowita, nigdy tego nie zapomnę. Korzystałam z mnóstwa sezonowych kwiatów, w kolorystyce, którą wybrała para młoda. Oprócz stołów, aranżowaliśmy tez przestrzeń dookoła. Robiliśmy miejsca do siedzenia w sadzie, używaliśmy kwiatów doniczkowych. Mistrzostwo świata. Powiem szczerze, że ludzie, którzy trafiają do mnie, totalnie czują ten klimat. Wiedzą, że Nakokardę to boho, vintage, natura. Klientów kręci to samo i wiedzą, że zrobimy wszystko tak, jak sobie to wymyślili.

 

 „Zrobimy”, czyli ty jesteś założycielką firmy i marki, a kto z tobą współpracuje? Czy to duża firma czy small bussiness?

 

To small bussiness! Wszystko w zależności od projektu. Jeśli jest to duża impreza, to łączymy się jeszcze z zaprzyjaźnioną agencją dekoratorską i robimy projekt razem. Czasem ekipa składa się z ośmiu osób, a czasem z trzech, także to wygląda różnie.

 

Jakie są twoje ulubione kwiaty? Wybierz 5.

 

Peonia, to na pewno. Tulipan, bardzo go lubię. To kwiat, który wzbudza dużo pozytywnych emocji. Dalia – kwiat, który kocham. Róża. Kiedyś bym nie powiedziała, że róża, ale im dłużej pracuję i im więcej rodzajów widzę, tym bardziej się w niej zakochuję. No i hortensja.

 

Czy jest takie miejsce lub impreza, przy której jeszcze nie pracowałaś, a jest to Twoje kryte marzenie? Jakieś wnętrze lub jakiś event?

 

Wiesz co, dużo ciekawych miejsc w mieście już dekorowałam i cieszę się, że miałam możliwość tam pracować. Bardzo lubię styl Qchni Artystycznej, tam, gdzie działa Marta Gessler, która też pracuje w kwiatach od lat. Jest niesamowita. Qchnia Artystyczna jest takim miejscem, które chciałabym dekorować. To teren Marty, więc na pewno mi się nie uda. (śmiech) Robi genialne, bardzo proste i przecudowne w tej prostocie rzeczy. Tego typu miejsca chciałabym dekorować.

 

Co czujesz, kiedy już kończysz taką pracę? Godziny harówki, pocięte ręce, budowanie czegoś całkowicie od początku.

 

To jest najcudowniejsze zmęczenie, jakie może być. Bywało tak, że po całym dniu pracy trzeba było wsiadać w samochód i wracać 250 kilometrów do domu. Jestem zmęczona, ale absolutnie szczęśliwa. Niesamowitą satysfakcję daje też radość na twarzach ludzi, zadowolenie, gratulacje. Fakt, jestem absolutnie wykończona fizycznie, ale to fajne uczucie. Jestem trochę nakręcona. Endorfiny działają. Dopiero po kilku godzinach odczuwam prawdziwe fizyczne zmęczenie.

 

Czy to, że masz zielone tatuaże w jakiś sposób komunikuje się z twoją pracą?

 

Sądzę, że tak. Generalnie mam głównie kolorowe tatuaże, bo po prostu lubię kolory. Myślę, że też osobowościowo pasują do mnie kolorowe, a nie czarne, rysunki.

 

Czy tak, jak w modzie czy jedzeniu, w twojej branży istnieją trendy? Jakieś dodatki, które są na topie?

 

Od razu mówię, że ja tego nie uznaję. Jeśli jest okres świąteczny, to wiadomo – kurczaki, jajka. Nie ma jednak czegoś takiego, że np. rok 2014 to rok peonii. Ja trzymam się ludzi i tego, co im się podoba. Owszem, przyznaję, że teraz do Polski wchodzi trend na te wesela boho czy vintage, które ja odkryłam trzy lata temu i już je wprowadzałam. Trudno było wtedy namówić na to ludzi, ale teraz jednak widzę, że coraz więcej klientów ma takie pomysły. Ten trend przyszedł naturalnie. Nie walczę z trendami sezonowymi. Wielkanoc, to jest zawsze kolor żółty, błękit, pastele. Jest zima – czerwony, zielony, biały, złoty. Trzymam się tego, tylko zawsze moje dodatki są jak najbardziej naturalne, sezonowe.

 

Są jakieś miejsca w Warszawie, które mogłabyś polecić naszym czytelnikom, gdzie jest dużo kwiatów i można poczuć bliskość natury? Poza parkami?

 

Jest Powsin, tam jest super. No i miejsca nad Wisłą. Ta dzika, praska strona, tam jest naprawdę bardzo przyjemnie, można posiedzieć i się wyciszyć.

 

To co? Widzimy się nad rzeką!

 

 

 

 

Rozmowa: Aga Strzałkowska

Redakcja: Katarzyna Kępka