MUZYKA MUSI BYĆ PODŁĄCZONA DO NASZYCH EMOCJI x WYWIAD Z RYSY

Tym, co stawia duet RYSY na szczycie muzycznych objawień tego roku, jest bardzo rzadka umiejętność naturalnego prowadzenia słuchacza i zaproszenie go do uczestnictwa w podróży pełnej wysublimowanych dźwięków. Traveller, debiutancki album Wojtka Urbańskiego i Łukasza Stachurko, to emocjanalna elektronika, którą wyrzeźbili wspólnie z zaproszonymi do projektu wokalistami. Są ambitni, cholernie pracowici, zdolni, a przy tym bardzo otwarci. Dzięki temu rozmowa, którą przedstawiamy mogłaby trwać i trwać. O rysach, emocjach i procesie twórczym rozmawiamy z duetem, który nas nakręca, inspiruje, zaskakuje,  pozostawiając przy tym w ciągłym niedosycie.

Rysy: Raz dwa trzy, próba!

Panowie, może zaczniemy od tego, skąd wziął się pomysł na Rysy i co oznaczają Rysy w Waszym wydaniu. Muszę przyznać, że zanim Was dobrze poznałam, byłam przekonana, że chodzi o krzywdę. Skojarzyłam sobie Was ze smutkiem, nie znając materiału. Okazało się inaczej.

Łukasz: Chodzi trochę o zadry i niedoskonałości. Góry też są ich pełne. Stawiamy tu na dwuznaczność. To fajnie brzmi dla obcokrajowca, jest zbitkiem liter. Myśleliśmy o dodaniu jeszcze kilku iksów i igreków, ale ostatecznie zostały Rysy.

Im dłużej słuchałam waszej muzyki, to miałam wrażenie, że zdobywam szczyty i odkrywam nowe przestrzenie.

Wojtek: Wydaje mi się, że łączymy wszystkie te motywy w całość. Nasz perfekcjonizm, doświadczenie, które może jest dalekie od uszczerbku…

Łukasz: Niekontrolowane niedoskonałości. Świadome generowanie błędów.

Wojtek: Staramy się dużo dopracować, jednak koniec końców świadomie zostawiamy jakiś brud, niedociągnięcia, zniszczenia. Tłumaczenie Rys jako szczyt w polskich Tatrach, również się sprawdza. Wychodziliśmy z założenia, że skoro ten projekt ma potencjał, żeby wyjść za granicę,to polski akcent może być fajny. No a Rysy to po prostu trafiona nazwa dla zespołu.

Łukasz: Jedna rysa i druga rysa. Bardzo długo rozmawialiśmy o koncepcji zespołu, o idei, szukaliśmy klucza i metody działania, a ta nazwa nam wszystko spięła.

Łukasz: Z mojego punktu widzenia fajnie, że emocje, które idą za muzyką Rys, też nie do końca są określone. Nie staramy się robić heroinowych, depresyjnych czy patetycznych rzeczy. To wszystko jest po środku: fajna, klubowa muzyka, ale z zadrą. Chodzi nam o to aby coś zostawało.

Myślę, że to jest bardzo prawdziwe. Muszę zadać pytanie o to, skąd się znacie, skąd się wzięliście?

Wojtek: Poznaliśmy się w studio na Złotej,  przez Groszka. Groszek to zaczął i spiął. Organizował projekt Sound of Warsaw i zaprosił młodych producentów, a że byliśmy wtedy młodymi producentami, to się zgłosiliśmy.

Dużo osób się zgłosiło?

Łukasz: Ten projekt finalnie nigdy nie ujrzał światła dziennego. To było kilka spotkań. Byli wszyscy ważni dla ówczesnej sceny producenci. To był fajny moment, spotkaliśmy się i zobaczyliśmy nawzajem. To było 8-9 lat temu.

Wojtek: Potem paradoksalnie projekt się posypał, a my zostaliśmy w jednym studio, w którym to wszystko się odbywało. Zaprzyjaźniliśmy się z Bartkiem, który to studio ogarniał, pomagaliśmy mu. On pozwalał nam zostawać, tworzyć. Poznawaliśmy się.

Łukasz: Ja o tobie usłyszałem od Maceo. Kupowałem winyle, a Maceo mi sprzedał, że jest nowa płyta w Kompoście. Urbaniaka? Nie, Urbańskiego. Blisko! I to disco, i to disco.

Wojtek: Kiedy on widział coś fajnego w kimś młodym, to od razu chciał pomagać, ogarniał.

Są tacy ludzie, którzy łączą ułamki ze sobą i powstaje piękna całość. I tak powstały chociażby Rysy.

Łukasz: W dużej mierze dzięki niemu trzymaliśmy się wokół New Beatu. To była osoba, która zawsze trzymała rękę na pulsie.

Wojtek: Zawsze można było dowiedzieć się od niego, czy pojawił się ktoś nowy. A potem razem bujaliśmy się prywatnie.

Łukasz: Wojtek pomagał mi przy projekcie Sonar Soul, robiliśmy razem różne rzeczy.

To jest ten moment, w którym możecie mi poopowiadać trochę o każdym z Was osobno. Czym zajmujecie się na co dzień i co robicie muzycznie i nie tylko. Wojtek?

Wojtek: Byłem rysownikiem, poszedłem na ASP, studiowałem rzeźbę. W międzyczasie cały czas tworzyłem muzę i w końcu zorientowałem się, że to jest to, co chcę robić. Jak byłem szczeniakiem, to wysłałem swoją muzykę do trzech ulubionych wytwórni. Z Kompostu odpisali mi, że fajnie, a to byli moi guru z Jazzanova. Wyobraźcie sobie, co się działo: latałem z góry na dół po domu. Potem trochę się zamknąłem na te projekty artystyczne i zacząłem robić muzykę komercyjną, rzeczy reklamowe, telewizyjne, filmowe. W pewnym momencie byłem przerażony, że jest więcej komponowania faktur niż dźwięków. Któregoś dnia jechaliśmy z Łukaszem na nagrania do Krakowa i postanowiliśmy wziąć urlop od naszego życia zawodowego i zacząć robić muzykę po swojemu. I w marcu okazało się, że fajnie wychodzi. Ku zdziwieniu moich klientów, postanowiłem zamknąć swoją firmę. Cały czas robię muzę do filmówi współpracuję jednocześnie z ASP. Przez parę lat  wdałem się w taką śmieszną pracę, polegającą na tworzeniu dźwiękó dla słuchowisk. Dostawałem zlecenie sceny zabicia króla w słuchowisku. To było fajne w kontekście Rys – teraz potrafię sobie wyobrazić dźwięk rozwalanej kamieniem głowy. Układałem dźwięki, myślałem o nich warstwowo, składałem elementy i powstawało coś zupełnie kosmicznego. Teraz jak siedzimy w studio i pada hasło „musimy zrobić drewniany rozwalony werbel”….to spojrzenie po studio Łukasza, zabieram szafkę, pałki i werbel powstaje.

Łukasz: Zajebisty miałeś kiedyś filmik promo, gdzie robiłeś transformersów z garnków.

Wojtek: Byłem wtedy w szczytowej formie. Ekran podzielony na dwie części: na jednej leci film Transformers, a na drugiej połowie ja naparzam w garnki. W ogóle do mnie zadzwonili z CD Projektu po tym, że chcą, żebym robił dźwięki do Wiedźmina. Każde wcześniejsze doświadczenie okazuje się cenne.

Łukasz, teraz Ty.

Łukasz: Pierwsze wspomnienie, jakie mam w związku z tworzeniem to był jakiś ‘97 rok i odkrycie wytwórni Ninja Tune i czasopisma Machina. Tam była składanka Machinogodzilla z podsumowaniem tego, co robiło Ninja Tune. Wtedy odkryłem sampling. Nie myślałem o tym, żeby mieć zespół. Ktoś kiedyś zapytał mnie, czy może posłuchać, a ja powiedziałem „Musisz przyjść i posłuchać, bo później już tego w ogóle nie ma”. Mega się tym jarałem. Potem, jak już zdobyłem pierwszy komercyjny program, założyłem swój własny zespół, Namaste. Byłem tam kimś w rodzaju kierownika artystycznego, który gromadził muzyków i nagrał album.

Czy możesz się pochwalić jakimiś wyróżnieniami w świecie muzycznego biznesu?

Łukasz: Nominacji do Fryderyka nie dostałem…natomiast byłem na liście Trójki w 2001 roku z instrumentalnym numerem, Bang, ta płyta w ogóle miała fajny oddźwięk, podobała się ludziom. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że mogę to robić. Zespół się niestety rozsypał przez to, jak dużo osób w nim było. Zacząłem potem cisnąć swoje rzeczy, uruchomiłem mój autorski projekt Sonar Soul. Po dziś dzień zapraszam do niego ludzi, z którymi chcę pracować. Wydałem kilka EPek w wytwórniach Grocha – pozdrawiamy! Potem musiałem podjąć pracę w korporacji, ponieważ wszystkie ruchy były nieskoordynowane. Koniec końców, ciekawy epizod, zająłem się wnętrzami. Porzuciłem muzykę i odkryłem w sobie dar do projektowania wnętrz. Zrobiłem sobie mieszkanie, potem to mieszkanie okazało się świetnym strzałem. Pojawiło się w mediach, ludzie zaczęli się do mnie zgłaszać i w sumie dwa lata…

Wojtek: Wtedy już współpracowaliśmy ze sobą, bo ja Ci kładłem dach w tym mieszkaniu.

Łukasz: Ty mi kładłeś dach. To było fajne.Ale wracając do muzyki… nie jestem producentem skiflowym, zafiksowanym na maszynkach. Nie łapię za instrument i nie gram. Nigdy nie miałem tak, że trenowałem trzy godziny dziennie. Gdzieś tam sobie skreczowałem i na tym się to kończyło. Fakt zderzenia z wnętrzami otworzył mi przestrzeń w głowie na formy, kompozycje i geometrię we wszystkim. Odkryłem funkcjonalizm. Zacząłem przekładać to na muzę i okazało się, że totalnie można to zrobić, tylko trzeba to sobie podpisać. Pomogło mi to w poruszaniu się po tej abstrakcyjnej materii. Wtedy znowu wróciłem do swojego projektu i zrobiłem dobrze przyjętą EPkę, w której śpiewa również Justyna, Paulina i Novika.

Kasię pozdrawiam! Po serii rys i wielu przejść, to Novika była pierwszą osobą, z którą zrobiłam wywiad, kiedy wróciłam do dziennikarstwa.

Łukasz: Ona zawsze była bardzo dobrym duchem. Zawsze była „gdzieś w tle”, to od niej był ten pozytywny feedback. Jak coś odpalało w życiu muzycznym, to ona zapraszała na wywiad. Chociaż nikt inny tego nie robił. Ten mikro sukces Sonar Soula zachęcił mnie do tego, żeby iść w kierunku muzyki. W sierpniu wydałem EPkę, a w listopadzie jechaliśmy do wspomnianego Krakowa.

Wszystko totalnie ze sobą sprzężone.

Łukasz: Decyzja o zarzuceniu pracy przy wnętrzach została podjęta wspólnie w maju. Rysy się tak rozpędziły. A nie powiedziałem jeszcze, że byłem DJem przez pół życia!

Wojtek: Łukaszowi trzeba przyznać, że potrafi nakręcic ludzi. Zanim jeszcze mieliśmy zespół, Łukasz był w moim top top, bo umie połączyć tupanie nóżką i słuchalność. Dobrzy DJe często są zamknięci na swój gatunek i nie zagrają czegoś innego, bo to nie jest w ich stylu, Łukasz gra to, co dobre.

Łukasz: Mam takie zacięcie do takie playlisty „trójkowej”. Lubię hity, lpopularną muzykę, ale mieszam to zawsze z czymś totalnie offowym. Robię mash up na żywo, mam dobrą technikę i umiem to robić. Potrafię pójść po bandzie jako DJ. W sumie na pewno technicznie jestem lepszym DJem niż producentem. Ale to mi nie przeszkadza, bo stawiam totalnie na intuicję i łapię momenty.

Intuicja – słowo klucz. Tak się składa, że miałam ostatnio okazję posłuchać Waszego materiału. Teraz, znając Waszą przeszłość, moja intuicja „z wczoraj” mówi… Miałam okazję pierwszy raz słuchać Was w styczniu. Graliście jako support, ale nie pamiętam czyj.

Łukasz: Nie pamiętasz?

Nie, właśnie to jest ciekawe, że nie pamiętam, kogo supportowaliście.

Łukasz i Wojtek: Czyli weszło!

Jeżeli chodzi o elektronikę – wiecie, teraz jest tego bardzo dużo. Ten nurt idzie w różne strony. Mimo to, że powstało wiele projektów… Dziś nawet, powiedziałam to moim przyjaciołom, jadąc do Katowic, że pojawienie się RYS na scenie muzycznej spowodowało, że po raz pierwszy miałam takie ciarki jak wtedy, kiedy pierwszy raz słyszałam płytę Kamp! Uważam, że ta pierwsza płyta była świetna. Tu dzieje się dokładnie to samo. Teraz porozmawiajmy o Waszej muzyce – dla kogo jest?

Wojtek: Dla nas! Poruszyłaś fajny temat. Muzyka elektroniczna w Polsce. Bardzo szybko kształtują się pewne wyznaczniki, kierunki w muzyce. Są takie a nie inne maszynki. To się bardzo szybko ustawiło. Jest dubstep, rap.

Elektro, progressive, techno…

Wojtek: Baliśmy się, że stracimy potencjał na bycie modnymi, bo modny jest teraz jakiś gatunek. Z drugiej strony moda ma taką tendencję, że lubi szybko przemijać. Mam nadzieję, że wygraliśmy to, że ta muza nie będzie jednosezonowa. Jest postawiona na formy, piosenki, melodie. Formalne zabiegi są już wypadkową naszych dążeń, a nie założeniem, że to ma być taki, a nie inny gatunek.

Piękne jest to, że powiedzieliście, że to jest dla Was.

Wojtek: Ja się szybko nudzę modą. Jak coś zaczyna być modne, to momentalnie przestaje mnie interesować. Jest jeszcze tak, że jak powstaje gatunek, np. juke w Chicago, to on tam się już kończy. Mimo, że będzie modny na całym świecie, to każda próba wykonania tego będzie porównywana do miejsca, gdzie powstał. Powstał dlatego, bo spotkali się określeni ludzie w określonym momencie w historii, poczuli to, poszli z tym, to się nagle urodziło i określiło. Ludzie, którzy się nie znali, nagle to poczuli i zaczęli robić. U nas nie ma chyba takiej świadomości kultury, nie jest to rozwinięte i wydaje mi się, że możemy postawić tylko na siebie. Na wąskie grono producentów, np. z U know Me, którzy cały czas eksperymentują, cały czas wszystko przekręcają i próbują znaleźć jakiś klucz i brzmienie.

Łukasz: Nawet jak siedzieliśmy z Wojtkiem i kminiliśmy, że to jest podobne do czegoś, to od razu to rzucaliśmy. Próbowaliśmy inaczej.

Jesteście trochę muzycznymi katami. Katujecie się nawzajem.

Łukasz: Wojtek jest.

Wojtek: Ja katuję siebie i Łukasza.

Łukasz: Mam czasem go serdecznie dosyć, ale wiem, że to jest element i klu Rys, fakt że Wojtek wkłada tu swoją wariacką produkcję. Ona jest charakterna.

Wojtek: A Łukasz potrafi ją wyhamować w odpowiednim momencie.

Łukasz: Tak, ja potrafię powiedzieć, że coś jest „za bardzo”, jak Wojtek się zapomni w tym swoim locie. Jesteśmy cały czas razem w tym projekcie.

Wojtek: To jest zaleta bycia w duecie. Cały czas potrafimy się ogarnąć. Mieliśmy parę takich sytuacji, że ja np. w którymś numerze poleciałem z gitarami, które uwielbiam, ale Łukasz mnie wyciągnął z tego świata.

Łukasz: Wojtek puszcza mi to i mówi, że zajebiste, a ja mówię: „Wojtek, zajebiste, ale nie przejdzie”.

Wojtek: Koniec końców okazywało się, że złoty środek był najzdrowszy, więc często odbijaliśmy się od siebie, ale nie odbijaliśmy się od mody. Gatunek sam się stworzył. Przygotowaliśmy warunki do tego.

Trochę mi łzy napływają do oczu. Jesteście chyba pierwszymi ludźmi, którzy tworzą elektronikę, i  pokazujecie mi, jakimi jesteście ludźmi. Prawda jest taka, że patrzę na to, jakie Rysy są z natury i siedzi przede mną dwóch kolesi, przepojebów elektronicznych.

Najpiękniejszy komplement.

Tak, jesteście przepojebami. Ale dlatego tak rozmawiamy, bo Was już trochę znam i wiem, że ciężko na to pracujecie. Ryczałam, słuchając Waszej debiutanckiej płyty. Jako artyści pokazujecie swoją muzyką – wnętrze, żale, miłości, rozterki, pytania. W Waszej płycie to mega widać i słychać.

Wojtek: Fajnie, że to poruszyłaś. Przez pół roku, kiedy nagrywaliśmy…

Łukasz: Mega się zużyliśmy.

Wojtek: To był mega intensywny czas. Rozstań, powrotów, trudnych osobistych rzeczy.

To jest zajebiste, że potraficie to wszystko ogarnąć.

Wojtek: Bardzo emocjonalnie do tej płyty podeszliśmy.

Łukasz: W ogóle jest coś takiego, że w polskaiej muzyce i polskim soundziezawsze była pewna nostalgia, liryzm. To było wpisane w naszą naturę. Tego się trzymamy, muza musi być podłączona do naszych emocji.

Emocjonalna elektronika.

Wojtek: Ktoś to fajnie określił, brat Mateusza Holaka, że to jest emotional house.

Gadaliśmy o tym na Offie! Ok., pogadajmy sobie teraz o Traveller. Powstał produkt, który stał się przygodą, opowieścią i podróżą. Dużo osób tak to będzie traktowało. Chcę porozmawiać o współpracach z innymi muzykami o doborze i zaproszonych głosach, które występują na tej płycie.

Wojtek: Zaczęło się od Justyny, to naturalne. Ale to nie było tak, że „tak, ona koniecznie”, tylko najpierw zrobiliśmy muzę i zastanawialiśmy się, kto będzie pasował właśnie do niej. Dopiero wtedy pomyśleliśmy o niej.

Łukasz: Podesłałem jej te rzeczy, ona je zrozumiała i cudownie to się skleiło z jej wrażliwością. Nawet jeżeli tych emocji na początku nie było na wierzchu, to ona je dodała. Justyna podkręciła i wystrzeliła nasze utwory na nowy level. Kolejne współprace to były głosy i osobowości dobierane do Justyny.

Baasch też?

Wojtek: Baasch był dla nas świetnym zaskoczeniem. Znaliśmy go tylko z barwy głosu i stwierdziliśmy, że to będzie pasowało.

To jest niebywała barwa głosu.

Wojtek: Ma cudowną barwę.

Ale on jest bardzo mroczny!

Wojtek: No właśnie zaskoczył nas. Okazało się, że potrafi być wielowymiarowy i zrobiliśmy z nim mało mroczny kawałek.

Łukasz: Jak posłuchałem jego rzeczy, to sobie wyobraziłem, że to jest otwarty gość.

Jest taki.

Łukasz: Z takiej perspektywy do niego wystartowaliśmy. Nie podesłaliśmy mu bitu pod tytułem „Ej, to Depeche Mode, to musimy mieć Baascha”. Po prostu wysłaliśmy mu numer, który, tak naprawdę, nie do końca wszedł na płytę ostatecznie. Potem podesłaliśmy mu kilka innych soundów, żeby miał pole manewru. To jest sposób naszej pracy. Nigdy nie zakładamy z góry, co się będzie działo, daliśmy muzykom przestrzeń, żeby mogli się wykazać.

Wojtek: Nie tylko sami się w niej odnaleźli, ale też często nas zaskakiwali. Baasch sam jest zaskoczony tym, w jakiej formie finalnie jest ten kawałek.

Łukasz: Muzyka jest na tyle abstrakcyjna sama w sobie, że zakładanie czegokolwiek jest strzałem w kolano, nie możemy sobie sami odbierać możliwości.

Który utwór jest Wam najbliższy?

Wojtek: Ja mam kilka. To znaczy wiem, jak ciężki był proces twórczy przy niektórych utworach. Np. Brat. Obaj mieliśmy gorączki po 40 stopni. Łukasz już leżał, ja to samo.

Łukasz: Razem wprowadzaliśmy się na ostry dyżur.

Wojtek: Jeden jednego, drugi drugiego. Dlatego ten numer mnie strasznie fascynuje, bo wiem, w jakich bólach powstał. Muzycznie zresztą też.

Łukasz: Dla mnie muzycznie, jestem już pewny, jest Night Sleep. Wynika to z tego, że to jest dla mnie brzmieniowo coś bardzo świeżego. Taka perełka. Parę myków produkcyjnych, które zrobiliśmy, to jest właśnie to, czego ja szukam. Coś trzeba odjąć, żeby wzrosła dynamika. Ten numer ma wszystko – to były cztery numery w jednym.

Wojtek: Jest najbardziej odczłowieczony. Mam do niego mega sentyment.

Za chwilę gracie koncert na dachu Kafej w Kato. Urwijmy w tym miejscu tą rozmowę, pozostawmy niedosyt, wprowadzając element niedoskonałości  – rysę, która będzie pretekstem do naszego nastęnego spotkania.

 

 

Rozmawiała: Aga Strzałkowska / example.pl

Zdjęcia: Filip Blank, materiały prasowe

Film: Filip Blank

Dziękujemy klubokawiarni Kafej!