Piotr Dudek - "Wierzę w papier"

Piotr Dudek to student wydziału grafiki na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Choć sam ma problem z rozszyfrowaniem pojęcia artysty, to my nie mamy żadnych wątpliwości, że Piotr zdecydowanie zasługuje na ten tytuł. Poznajcie bliżej człowieka, który współtworzył m.in.: projekt okładki płyty Taco Hemingwaya Trójkąt Warszawski

STUDIA POLITOLOGICZNE W BIRMINGHAM

„Właściwie zapomniałem, że studiowałem politologię, i to 3 lata. W tej decyzji było dużo przypadku, w ogóle przypadek to jest coś, co mną rządzi. Ale to nie był czas stracony! W studiowaniu fajne było, że jakiś filozof coś najpierw wymyślił, potem to przekazał, a ktoś inny mówi, że jest zupełnie inaczej, w efekcie czego toczy się dyskusja. A w dyskusji trzeba być kreatywnym, trzeba umieć znaleźć swój głos, żeby innych przekonać. Krótko mówiąc, na studiach nauczyłem się dyskutować, co doprowadziło mnie do nieprzyjemnego wniosku, że każda teoria, zwłaszcza w sprawach społecznych, jest do podważenia. Z jednej strony to, z drugiej strony tamto. Denerwowało mnie to, więc zacząłem rysować.”

PODEJŚCIE DO SZTUKI

„Pod pojęciem sztuka kryje się wiele różnych rzeczy, które powstają z różnych przyczyn. Odnoszę wrażenie, że dzisiaj sztuka powstaje po to, żeby szokować, albo zwracać uwagę na jakieś problemy społeczne, czasem jest to wyłącznie gra konwencją, ale zawsze kryje się za tym jakaś informacja, z reguły niezbędna dla odbioru dzieła. W moich pracach mnie to nie interesuje, nie chcę podporządkowywać materii swoim pomysłom, bo głowę mam w gruncie rzeczy ciasną. W swoich rysunkach czy obrazach nie próbuję niczego przekazać, zaszyfrować. To nie jest kwestia tego, co mówię obrazem. Raczej odwrotnie, ja jestem naczyniem, przeze mnie obraz rozbrzmiewa i odkrywa przed nami swoją tajemnicę, ale też nigdy w całości. Nigdy do końca nie wiem, o co chodzi, ja mogę mieć swoje skojarzenia, ale każda osoba będzie miała inne, np. dla mnie coś, co może się wydawać człowiekiem w czepku pływackim żującym gumę, dla innej osoby będzie Spidermanem albo zomowcem. Obraz kryje w sobie alternatywną rzeczywistość, często niedostępną nawet dla samego autora.”

PROCES TWÓRCZY

„Nie do końca mam chyba nad nim kontrolę. Są artyści, którzy od razu wiedzą co chcą zrobić, jak powinien wyglądać efekt końcowy ich pracy, a ja często nawet nie mam wizji. Moim jedynym impulsem do pracy jest czysta chęć, ja po prostu chcę wziąć papier, rozkleić go na ścianie, stanąć przed nim i się na niego patrzeć. To mi pozwala odetchnąć, oczyszcza umysł ze wszystkich pomysłów, które miałem przedtem – pomysłów, które wydają mi się wyssane z palca w momencie, kiedy stoję przed czystym papierem i pudełkiem z narzędziami. Wtedy widzę nieskończoność możliwości. I jakby ze strachu przed tą nieskończonością biorę za pierwszą z brzegu kredkę i pozwalam się prowadzić. Stawiam kreskę, i dopiero jak zrobię ten jeden ruch, to wiem jaki będzie następny. Pracuję od szczegółu do ogółu, nie przewiduję, co będzie za 5 minut. Właśnie na tym polega dla mnie cała zabawa. W trakcie rysowania jest się trochę  jak w transie, czuję, że muszę się napić, albo że muszę iść do kibla, ale tego nie robię, bo po prostu nie mogę się oderwać. Wreszcie przychodzi moment uspokojenia, kiedy wydaje mi się, że jest już dobrze. Ale czuję też, że to, co zrobiłem, powstało w jakimś stopniu niezależnie ode mnie, że podczas tworzenia coś mną samo pokierowało.

Jedyne, czego świadomie poszukuję w obrazie to przestrzeń. Artyści często mówią, że coś działa albo nie działa. Według mnie wynika to właśnie z wrażenia przestrzeni. Jednak nie do końca wiem, o co w tej przestrzeni chodzi, na pewno nie o przestrzenność w sensie architektonicznym.

No dobra, jest jeszcze jedna rzecz, której poszukuję. Życie! Życie, czyli ruch. A jeżeli ruch, to ręce i nogi, a najchętniej same nogi. Jeżeli doczepię do czegoś nogi, od razu wydaje mi się, że to za chwilę gdzieś popędzi. Dlatego w trakcie robienia obrazu wydobywam figury, które się kopią, zaczepiają, wyginają, idą.”

ULUBIENI ARTYŚCI

„Często jest tak, że podobają mi się po prostu jakieś pojedyncze prace, ale oczywiście mam swoich ulubionych artystów, np. Teresa Pągowska, Leon Golub, Cy Twombly. Ostatnio odkrywam też artystów renesansowych, np. Paolo Ucello, Andrea Mantegna: mocny rysunek, dekoracyjny kolor, niemal płaski, prawie współczesny. Pamiętam też okres fascynacji bogatymi, pełnymi kolorów i szczegółów ilustracjami Lisa-Kuli, m.in. dzięki niemu podjąłem decyzję, że chcę rysować. Według mnie to, co się komu podoba zależy tylko od wrażliwości. Ciężko jest to uzasadnić. Nie ma cudów, nie ma tak, że obraz czy artysta jest na tyle dobry, że wszystkich do siebie przekona i wszystkim będzie się podobać.

Lubię też Francisa Bacona, który jest ostatnio bardzo modny, tak jak Jean Michel Basquiat. To też na pewno wzór do naśladowania dla wszystkich młodych twórców. To był siłacz! Najbardziej podziwiam jak ktoś siłą własnej osobowości dochodzi do swojej sztuki. Sam mam kompleks, że jestem studentem Akademii Sztuk Pięknych, a najwięksi artyści często byli wyrzucani ze szkół albo w ogóle do nich nie chodzili. Tak jak właśnie Basquiat, który chodził sobie po Nowym Jorku robił, co mu się podobało. Miał szczęście, że był to akurat Nowy Jork, a nie np. Łódź, bo tam mógł na ulicy zagadać do Warhola. To się nazywa tradycja! A ja gnieżdżę się bezpiecznie na Akademii. Jedyne, co mi z dzikości pozostało to resztka instynktu samoobronnego i kiedy profesor mówi mi cokolwiek, to oczywiście go słucham, ale później zastanawiam się, czy jest mi to potrzebne czy nie. A Basquiat w podobnym wieku, co ja był tak dziki, że sam siebie zeżarł.”

AKADEMIA SZTUK PIĘKNYCH

„Akademia jest dla mnie miejscem, do którego mogę przyjść i pokazać coś, co zrobiłem. Pokazywanie jest konieczne, widzimy reakcje ludzi, zwłaszcza te pierwsze. Jak położysz coś na podłodze i ktoś się spojrzy i przy tym stanie, to wiesz, że jest nieźle. To często daje więcej, niż długa korekta, po której można być trochę skołowanym. Oprócz pokazywania ważne jest patrzenie na to, co robią inni. Jak widzisz, że ktoś obok ciebie robi coś dobrego, też masz ochotę przyspieszyć. To pomaga uniknąć samozadowolenia, co równa się mniej więcej z końcem świata. Co do profesorów, ich uwagi są często trafne, dobrze jest posłuchać opinii kogoś nieprzypadkowego, kto widział dużo. Ale najczęściej są zbyt powierzchowne. Profesorowie mają do przerobienia całe masy studentów, których powinno być dwa razy mniej, żeby podzielić się własnym doświadczeniem i powiedzieć cokolwiek więcej, niż to jest fajne. Poza tym bez względu na wszystko profesorowie są dla nas profesorami, a nie artystami. Chciałbym przychodzić do jakiegoś artysty, który byłby dla mnie autorytetem i z nim rozmawiać. Albo nie, nie rozmawiać. Najchętniej po prostu bym patrzył, jak taki Golub, albo Hockney pracują. To byłaby najlepsza szkoła. A jeszcze w XVII w. były tylko takie.

Dzisiejszy system Akademii każe ludziom myśleć, że na razie są tylko studentami, a artystami staną się dopiero po dyplomie. Mam zajęcia z profesorem, który jest autorytetem w dziedzinie plakatu. Czasami przyłapuję się na myśleniu, że od niego się czegoś nauczę. Z plakatami nie idzie mi jakoś świetnie, przynoszę swój projekt, pokazuję, on mi mówi: to nie, to nie, to nie, spróbuj znaleźć swój język plastyczny albo użyj innego narzędzia i to jest jedyna rzecz, którą komuś można tak naprawdę powiedzieć. Jeśli ktoś będzie chciał spróbować innego narzędzia to sam spróbuje, jeśli ktoś ma być artystą to sam musi do tego dojść. To że ktoś posłucha się profesora i jakoś mu to wyjdzie, spoko, będzie mieć fajny projekt, ale to jest oszukiwanie samego siebie. Żeby się wyróżnić w tłumie, a tłum się powiększa, trzeba być radykalnym. Ale żeby uwierzyć, że jest się wyjątkowym, trzeba dużo pracy, szczególnie nad sobą i swoją psychiką. Trzeba sobie powtarzać, że to Ty masz w sobie wystarczająco dużo siły i ten Twój głos jest na tyle mocny, że nie potrzebujesz pomocy od nikogo.”

DEFINICJA ARTYSTY

„Nie do końca chyba wiem, co to znaczy. Na pewno wokół słowa artysta jest zbyt wiele nieporozumień, fałszywych wyobrażeń. Czasem myślę, że bycie artystą to zwykły zawód, jak bycie ogrodnikiem, po prostu zajmujesz się swoją robotą. W dodatku fizyczną. Kiedy budzę się po nocnym rysowaniu mam zakwasy, jak po nartach. Potem się zastanawiam, co to jest za robota, po co ja to zrobiłem. Poza tym nie każdy, kto robi coś z narzędziami do rysowania robi sztukę. Myślę sobie, że bycie artystą to dla mnie nawet bardziej tajemnicza i nieokreślona rzecz, niż dzieło sztuki, że łatwiej jest mi stwierdzić to drugie. Bycie artystą na pewno znaczy, że masz otwarte oczy, dużo przeżywasz, wiele rzeczy cię interesuje i potem jakoś to przez siebie przepuszczasz i robisz z tego coś swojego. Taki dialog z najbliższym otoczeniem. Ale to brzmi zbyt ogólnikowo, a w rzeczywistości jest bardzo skomplikowane. Raz mi się wydaję tak, a potem zupełnie co innego. Jest mi strasznie ciężko myśleć o tym, co jest sztuką i kto to jest artysta. Mam takie porównanie z książki, które lubię, że artysta jest jak struna. Struna jest przywiązana do jednego końca i do drugiego, przeciwnego i im dłuższa i bardziej naciągnięta ona jest, tym głośniej i więcej dźwięków można nią zagrać. Jeśli ktoś ma na wszystko jedną odpowiedź, to w normalnym świecie jest to zaleta: konsekwencja, zdecydowanie itd. Ale taki ktoś nie tworzy nic nowego, przywiązuje się tylko do jednej rzeczy i jak przerwana struna zwisa z gryfu. Artysta nie może być cały czas taki sam. Artysta reaguje na wszystko i wchłania wszystko, co dzieje się dookoła, nawet jeśli są to rzeczy sobie przeciwne, niemożliwe do pogodzenia. To prowadzi też do wahań, wątpliwości. Czasem martwię się, że coś będzie źle wyglądało, pogubię się, w połowie nie będę wiedział, co dalej i nie będę umiał skończyć. Odzywa się stare politologiczne z jednej strony to, z drugiej strony tamto. W polityce bym się nie sprawdził, bo chyba bez przerwy zmieniałbym partie, byłbym po prostu zdrajcą. A ja po prostu nie lubię przywiązywać się do jednej rzeczy, bo wtedy tracę kontakt z rzeczywistością. Żeby zachować trzeźwość trzeba umieć się bawić, ale bawić się też nie jest tak prosto. Byłem na bardzo wielu nudnych imprezach i z rysowaniem jest podobnie, czasami jest fajnie i wszystko samo idzie, a czasami tracę czas i męczę się nad jakimś detalem, tak jakby ktoś się do mnie przyczepił na imprezie i musiałbym z nim gadać.”

PROJEKTY NA ZLECENIE

„Robię prace na zlecenia, zazwyczaj są to rzeczy projektowe, np. infografiki lub opracowania znaków graficznych, wizytówki i takie tam. Lubię zlecenia, odpoczywam wtedy od samego siebie. Poza tym różnorodność jest dobra. Zrobiłem ilustracje z piłkarzami dla Wydawnictwa Kopalnia, zaprojektowałem identyfikację wizualną dla gabinetu medycyny estetycznej. Lubię robić też animacje, ale na razie robię ja dla siebie. Ostatnio ziomek raper (Taco Hemingway) poprosił, żebym namalował dla niego kalafiory. Super, sam bym na to nie wpadł, a tak sprawdziłem się w kalafiorach i dobrze wyszło.”

ARTYSTOM WOLNO WIĘCEJ?

„Artysta potrzebuje, żeby ktoś go podziwiał, żeby wszyscy o nim mówili. Czasem myślę sobie, że jestem egocentryczny, zresztą egocentryków jest wielu. W sztuce to jest siła, Picasso był podobno dość nieprzyjemny, traktował ludzi jak śmieci. Wchodził w relacje z nimi tylko na własny użytek, dla zabawy. Od strony moralnej jest to człowiek godny potępienia, ale wszyscy go uwielbiają, jest po prostu królem życia. Dlaczego? Bo był artystą i już. To jest taka magiczna formuła, która zwalnia Cię z odpowiedzialności.”

JAZDA AUTOBUSEM

„Ludzie często mówią pogardliwie o artystach, że są oderwani od rzeczywistości, mówią: ooo Ty sobie tu malujesz, a ja muszę codziennie chodzić do pracy, ale jednak jak jadę autobusem ze swoim obrazem to wszyscy zaglądają, żeby zobaczyć co jest na nim namalowane. Nie lubię, kiedy ktoś się gapi, dlatego zawsze trzymam go pracą do siebie, przez co mam brudne spodnie. Nie chcę pokazywać obrazu, boję się, że zostanę niezrozumiany, a to jest chyba dla artysty najgorsza rzecz. Artysta tworzy, żeby ludzie go kochali i podziwiali, a wyjść z obrazem na ulice to ryzyko, że ktoś krzyknie, że jesteś pedałem. Na ogół mówię sobie, że ludzie mnie nie obchodzą, a jednak w momencie kiedy wchodzę z głupim obrazem do autobusu to się wstydzę, jak dziecko. To też mógłby być fajny performance, wziąć obraz i jeździć z nim wszędzie, załatwiać sprawy w urzędzie, kupować piwo. Powinienem się kiedyś przełamać i to zrobić, bo to dla mnie taki powtarzający się problem. Czasem jadę sobie z obrazem, jest jakaś babcia i opiera się o ten obraz, stoi i się go trzyma. Strasznie mnie to bawi.”

MUZYKA

„Potrzebuję techno dla ciała i Seana Nicholasa Savage’a dla duszy.”

Foto: Magdalena Szemborska, FB  Piotr Dudek

Rozmawiała: Aleksandra Mleczko