Pisze, bo lubi. Trzeba przyznać, że nieźle mu to wychodzi. Spaceruje z psem po warszawskim Muranowie i obserwuje. O jego debiutanckiej powieści Portret Trumienny robi się coraz głośniej. Szuka wydawcy dla swojej drugiej książki z przemocą w tytule. Pracuje nad kolejnym tekstem. I dobrze, bo takich bezkompromisowych autorów nam potrzeba. Kuba Wojtaszczyk.

 

 

Czy i ile potrzeba determinacji, żeby wydać w Polsce książkę?

Jestem bardzo niecierpliwy i chciałbym mieć wszystko „na już”, więc tej determinacji potrzeba mi bardzo dużo. Otwarcie przyznaję, że mam parcie na papier, więc każde wcześniejsze niepowodzenie wydawnicze odchorowywałem dobę lub dwie. Po prostu wiem, że w pisaniu czuję się najlepiej.

Wydaje mi się, że debiut jest bardzo ważny – jego zadaniem jest zwrócenie uwagi nie tylko zwykłego czytelnika, ale też krytyków i wydawców. Dlatego też zależało mi, by Portret… był wysmakowany wizualnie, aby przyciągnął odbiorcę czymś więcej niż tytułem i opisem na okładce.

 

Mamy za sobą młode, nastoletnie debiuty: Mirek Nahacz, Dorota Masłowska. Ty jesteś nieco starszy. Czy coś musiało się wydarzyć, żebyś dojrzał do pracy nad książką?

 

Młode debiuty, o których mówisz, zdarzyły się dosyć dawno temu. Nie wiem, czy debiutowanie zależy od wieku, np. Zośka Papużanka, autorka świetnej Szopki, objawiła się światu literackiemu po trzydziestce. Oczywiście, że co drugi piszący i będące jeszcze przed debiutem, gdy dorośnie chce zostać Dorotą Masłowską, ale pewnie dlatego, że ona może być przykładem wymarzonej kariery pisarskiej.

Szlify w pisaniu zdobywałem powoli. Najpierw był mój debiut prozatorski w poznańskim Czasie Kultury (opowiadania). Później jedyne, o czym marzyłem, to publikacja opowiadania w Lampie. I pewnie druk tekstu w tym piśmie był trampoliną do książki.

 

Portret Trumienny opowiada o mniej lub bardziej zawiłych relacjach w rodzinie Aleksa. Sądzisz, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach?

 

Z rodziną Aleksa na pewno! Zresztą z samym Aleksem też. Oni mają spory problem, bo niewiele o sobie wiedzą i nie chcą wiedzieć. To takie zamiatanie problemów pod dywan; te wszystkie nieporozumienia, neurozy, lepkie ohydy kryjące się wśród większości członków i członkiń naszych rodzin. Czytelnicy piszą do mnie, że członków rodziny Aleksa można znaleźć wśród ich bliskich. Pewnie nie w tak ekstremalnym wydaniu, ale po części na pewno.

 

Identyfikujesz się w jakiś sposób z głównym bohaterem swojego debiutu? Nie ukrywam, że portret Aleksa na okładce do złudzenia przypomina mi Ciebie.

 

Nie identyfikuję się z Aleksem. To wszystko wina ilustratora, że jestem podobny do postaci na okładce. Być może chciał połączyć ilustrację ze standardowym zdjęciem autora, co wyszło całkiem fajnie.

 

Książkę ilustrował Leszek Pietrzak. Od początku wiedziałeś, że to właśnie z nim chcesz współpracować?

 

Na szczęście wydawnictwo dało mi wolną rękę, co do okładki i ilustracji. Wybór padł na Leszka, bo znamy się od czasów studiów i zdążyłem poznać i polubić jego styl ilustrowania.

 

Długo konsultowaliście to, jak będą wyglądały rysunki, czy może całkowicie zdałeś się na Leszka?

 

Zupełnie zdałem się na Leszka. Po dosyć krótkim czasie przesłał mi propozycje ilustracji, które – oprócz jednej – zaakceptowałem. Tę odrzuconą przerobił i tak mieliśmy idealny zestaw. Trochę później pojawił się pomysł na stworzenie mapy domu rodziców Aleksa. Tutaj to ja – bardzo nieumiejętnie przez brak zdolności – stworzyłem plastycznie zarys budynku, a Leszek zamienił to na klawą ilustrację.

 

Twoją książka przyciągnęła moją uwagę, leżąc na półce księgarni, którą często odwiedzam. Przeczytałam w jeden dzień i pożyczyłam Mamie, która była zachwycona Twoim stylem, dialogami i fabułą. Teraz Portret…  mieszka w domu przyjaciela, który mówi o książce same superlatywy. To książka ponadczasowa?

 

Bardzo się cieszę, że Portret… zbiera tak pozytywne opinie. Tym bardziej od osób starszych, bo to świadczy o tolerancji, której w naszym cudnym kraju brakuje. Usłyszałem raz zdanie o mojej książce: „Przeczytałabym, gdyby nie drugie zdanie”. W tym drugim zdaniu Aleks budzi się koło swojego faceta. Faktycznie – absolutnie odrażające i niemoralne.

Ale wracając do Twojej mamy – to jest super fajne, że przeczytała! I, że nieznane mi osobiści osoby czytają Portret…, gdyż na początku myślałem, że będą go czytać tylko moi znajomi 🙂 Mimo to, nie mogę powiedzieć, że Portret… to książka ponadczasowa, bo tak nazywam twórczość Virginii Woolf albo Zuzy Ginczanki.

 

Masz gotową kolejną powieść, szukasz wydawcy. Chwilę po debiucie jesteś gotowy z kolejnym tytułem, pracujesz również nad trzecim. Nie boisz się, że nagle Wojtaszczyka „zrobi się za dużo”?

 

Do przesytu jeszcze bardzo długa droga. Był to zupełny przypadek, acz miły, że wydanie Portretu… zbiegło się w czasie z zainteresowaniem Agencji Autorskiej ZetZet moją drugą powieścią Kiedy zdarza się przemoc, lubię patrzeć. Trzecia powieść jest w fazie początkowej (raptem kilka rozdziałów). Minie trochę czasu zanim ją ukończę. Tym bardziej, że akcja dzieje się tuż po drugiej wojnie, więc korzystam z wielu materiałów, grzebię w archiwach, a po ukończeniu książki – chciałbym skontaktować się z historykiem.

 

Przeczytałam opinię na temat Kuby Żulczyka, że wprawdzie każda jego książka jest fenomenalna, to wszystkie są napisane jednym stylem, w dokładnie ten sam, specyficzny „żulczykowy” sposób. Obawiasz się podobnego kategoryzowania?

 

Myślę, że własny, spójny styl jest bardzo ważny. Jeżeli sięgam po ulubioną pisarkę, czy pisarza chcę odnaleźć ich charakterystyczny sposób konstruowania opowieści czy bohaterów. Nie wyobrażam sobie, że każda książka jest zupełnie inna. Brak spójnego stylu jest chyba gorszy niż nieciekawa fabuła. Spójrz na Allena – doskonale wiesz, że to jego film, nawet jeżeli w nim nie występuje. A w świecie pisarskim, np. książki Sylwii Chutnik, którą zresztą ogromnie cenię – czytasz i wiesz, że to jej styl, jej bohaterki.

 

Co jest dla Ciebie wyznacznikiem sukcesu, jeśli chodzi o pracę pisarza?

 

To trudne pytanie. Na razie trudno mi określić siebie mianem pisarza, więc uznajmy, że po prostu „piszę”. Podziwiam to, co robi wspominana już Sylwia Chutnik – łączy wiele aktywności, nie tylko około pisarskich, a przy zdaje się mieć duży dystans do siebie i swojej pracy. I to jest chyba wyznacznik – być znanym pisarzem, docenianym, czytanym i nagradzanym, działać dużo, a przy tym mieć do siebie i całego tego nadmuchania „autor-pisarz-artysta” dystans, bo tylko on może nas uratować (przynajmniej w Polsce).

 

W takim razie właśnie tego Ci życzę!

 

 

 

rozmowa, redakcja: Kasia Kępka

zdjęcia: materiały prasowe

 

 

Kuba Wojtaszczyk – rocznik ’86, kulturoznawca, absolwent Gender Studies UAM. Lubi absurd, wierzy w Woody’ego Allena. Dla kontrastu interesuje się Shoah. Publikował m.in. w Lampie, Czasie Kultury, Wakacie. Portret trumienny to jego debiut literacki. Mieszka w Warszawie.