Design director w polskim oddziale agencji reklamowej Saatchi & Saatchi wybiera się na wycieczkę. Przy okazji chce pobić rekord świata. Rafał Bauer w 13 dni przemierzy całą Islandię. Sam, bez niczyjej pomocy. Przeprowadziliśmy z nim niezwykle inspirującą rozmowę o pasjach, planach, o stracie, córeczce i żonie, która cierpliwie znosi wszystkie jego szalone pomysły. Rafał udowadnia, że można jednocześnie spełniać się w wymagającej pracy, być głową rodziny i realizować swoje pasje. Bez wymówek, ze stuprocentowym zaangażowaniem.

Kiedy narodziła się twoja pasja?

Pasja rodziła się dosyć długo. Wszystko zaczęło się tragicznie, bo w 2011 roku moja mama przegrała walkę z rakiem jajnika i to właśnie wtedy postanowiłem, że skoro nie mogłem jej pomóc, to chcę pomagać innym kobietom, dla których jest jeszcze szansa. Zacząłem organizować kampanie, w trakcie których zbierałem pieniądze na rzecz chorych na raka jajnika. Zacząłem trenować do mojego pierwszego ultramaratonu pieszego na 100km w 24h, bo chciałem sprzedawać swoje kroki online. Wszystko się udało. Ja doszedłem do mety, a pieniądze wpływały do ośrodka zajmującego się badaniami nad rakiem jajnika. Bardzo szybko uznałem, że całą akcję trzeba powtórzyć. I tak też się stało. Kolejne 100km i kolejna pomoc kobietom. To chodzenie tak weszło mi w krew, że ciągle było mi mało. Zrodził się pomysł na samotne przejście Szkocji i już w kilka miesięcy po porzednich wyczynach, stałem z ciężkim plecakiem w Fort William gotowy, aby postawić swój pierwszy krok w kompletną dzicz. Tak to się wszystko zrodziło. Pasja do długodystansowych marszów pojawiła się dość nieoczekiwanie. Trochę z chęci pomocy innym, a trochę z chęci udowodnienia sobie, że mogę.

Jesteś pełnoetatowym mężem, tatą, pracujesz w jednej z najbardziej prestiżowych agencji reklamowych na świecie i spełniasz swoją pasję. Skąd bierzesz na to energię?

Widzę, że research był dokładny (śmiech). Tak, wszystko się zgadza. Energia to jedno, ale zdaje się, że nie powinienem mieć w ogóle czasu na swoją pasję. Jak się jednak okazało, było jeszcze okienko w ciągu dnia na to wszystko. To raczej zasługa mojej żony, która przymyka oko na te wszystkie wariactwa, walające się wszędzie mapy, wieczorne treningi, zabłocone buty i słucha nieustannych opowieści o najnowszych pomysłach i planach związanych z chodzeniem. Spełniam się w pracy i uwielbiam to, co robię, ale po wyjściu z biura zwariowałbym, gdybym nie miał czegoś, co pozwoli mi oczyścić myśli. Energia przychodzi przede wszystkim od najbliższych. Jestem świeżo upieczonym tatą i wypełniając swoje nowe, najprzyjemniejsze obowiązki, ładuję baterie do maksimum. Mam dla kogo to robić i mam kogo czynić dumnym z tego, co robię.

10. lipca rozpoczynasz swoją kolejną przygodę – przemierzanie Islandii w pojedynkę. Jakkolwiek potrafię sobie wyobrazić przygotowanie fizyczne do takiej wyprawy, tak jednak chciałabym dowiedzieć się, jak wyglądają przygotowania psychiczne. Jak przebiega taki proces?

To jest chyba najtrudniejsze. Im bliżej wyjazdu, tym więcej myśli się kotłuje w głowie. Nie można zaplanować przygotowania psychicznego, nie można go podzielić na dni, czy godziny tak, jak to się robi z treningiem wysiłkowym. Najczęściej trenuję głowę w bezsenne noce i w trakcie marszów przygotowujących. Wtedy mam chwilę, żeby chociaż na chwilę to sobie wszystko poukładać. Euforia, a za chwilę strach, potem znowu euforia… I tak w kółko. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest fakt, że zostawiam za sobą tych, których najbardziej kocham i idę w miejsce, które uznawane jest za jedno z najbardziej nieprzyjaznych. Pojawiają się pytania o sens tego wszystkiego. Odpowiedzi jeszcze nie znalazłem i nie wiem nawet, czy chcę jej szukać, mimo że te pytania zawsze będą się pojawiać. W momencie, kiedy rozmawiamy, strach jest przeważający i podejrzewam, że będzie narastać aż do momentu, kiedy stanę na północy Islandii, gotowy do marszu. Potem już będzie tylko gorzej (śmiech).

Przejdziesz ponad 500 kilometrów w 13 dni, bez pomocy osób trzecich. Czy to znaczy, że jeśli wskazałabym ci drogę na ulicy albo podała chusteczkę higieniczną, naraziłabym cię na fiasko? Jakie zasady będą cię obowiązywać?

Są różne definicje samotnego przejścia bez wsparcia i piechurzy różnie to traktują. Jedna z nich mówi, że nie mógłbym przyjąć od ciebie tej chusteczki i nie mógłbym zapytać cię o drogę. Jeśli zaczniesz ze mną maszerować, powinienem się odłączyć, nie mogłabyś mi pomóc włożyć plecaka na plecy, ani przekazać mi leków. Jeśli przyjmę taką pomoc, to rekord nie będzie się liczyć. Oczywiście nie jestem w stanie udowodnić wszystkiego, ale gwarantuję, że jeśli złamałbym którąkolwiek zasadę, to wszystko szybko by się wydało. Ludzie ze sobą rozmawiają. Będę bić rekord ustanowiony przez belgijskiego podróżnika Luisa – Philippe Loncke w 2007 roku, który stosując wszystkie powyższe zasady przeszedł z północy na południe w 19 dni. Aby to zrobić, muszę się dostosować do zasad wyznaczonych przez niego.

Kto jako pierwszy dowiedział się o twoim pomyśle na pobicie rekordu świata?

Moja żona. I nie była to miła rozmowa. Zaczęła się przekonywać dopiero po długim okresie, a ja musiałem co chwilę wyjaśniać sporne kwestie, uspokajać, zapewniać o bezpieczeństwie. Poza tym nie zgodziła się od razu. To był bardzo długi process dochodzenia do kompromisów I pełnej zgody. I nie należał do najprostszych. Nie dziwię się zresztą, bo dla niej to bardzo trudna decyzja. Rozstajemy się na bardzo długo i to ona zostaje tutaj sama z całym bałaganem, a ja będę sobie “spacerować” po Islandii.

Prowadzisz bloga, udzielasz wywiadów, różne firmy chcą być partnerami twojego projektu. Spodziewałeś się takiego zainteresowania, rozgłosu?

To wszystko nie było proste. Blog „I o to chodzi” powstał dokładnie rok temu i wszystko stworzyłem własnymi siłami. Nie mam żadnego zaplecza marketingowego, ani PR-owego, sam pisałem informacje prasowe, potem wszystko rozsyłałem i dobijałem się do każdego dziennikarza. Nikt sam do mnie nie przyszedł z pieniędzmi, czy z propozycją współpracy. O wszystko musiałem prosić, pytać, dzwonić, załatwiać, opierać się na przyjaciołach, znajomych i znajomych znajomych. To jedna z najtrudniejszych rzeczy w przypadku organizacji wyprawy, czy nawet prowadzenia bloga. Jeśli nie jesteś celebrytą, to nikt nie chce z tobą rozmawiać. Znalazłem jednak ludzi, którzy weszli we współpracę ze mną: Łukasz Zaborowski z SupraSat, czy Bartek Małachowski z Pracowni Sprzętu Alpinistycznego Małachowski. To są ludzie, którzy nie pytali mnie o statystyki na blogu, tylko uwierzyli w projekt i postanowili go wesprzeć.

Jeśli chodzi o zainteresowanie, to szczerze mówiąc miałem na nie nadzieję. To chyba  naturalne, że prowadząc bloga, chciałbym aby jak najwięcej ludzi się o nim dowiedziało. Moim zadaniem, które sam sobie postawiłem, jest promocja marszów długodystansowych, aby ludzie zrozumieli, że marsze to nie tylko nordic walking i spacery weekendowe. Rozgłos nie jest jeszcze taki duży, bo ten największy egzamin dopiero przede mną i dopiero po jego zdaniu, czyli dojściu do miejscowości Vik na południu Islandii, pojawią się wymierne rezultaty. Na wszystko trzeba zapracować.

Ile czasu mija od pierwszej myśli o przemierzaniu Islandii do realizacji pomysłu?

Niewiele. W momencie, kiedy o tym pomyślałem i jeszcze przed tym jak powiedziałem żonie, siedziałem już z komputerem na kolanach i prześwietlałem internet w poszukiwaniu informacji o Islandii i poprzednich śmiałkach, którzy przeszli lub tylko zamierzali przejść wyspę. Jak się uczepię jakiegoś tematu, to już nie ma odwrotu. Muszę wszystko wiedzieć i niemal natychmiast zacząć planowanie. Inaczej chyba pomysł by nie przetrwał. Czas działał na moją niekorzyść. Poza tym musiałem się zabezpieczyć informacyjnie przed rozmową z żoną.

Myślisz, że każdy może wziąć udział w takiej wyprawie? Jakie cechy musi mieć człowiek, żeby mu się udało?

Każdy może zacząć chodzić, ale nie każdy może wziąć udział w takiej wyprawie. To wymaga długiego przygotowania fizycznego, sprzętowego, logistycznego i psychicznego. Trzeba lubić być samemu i doprowadzać się do granic wytrzymałości. Każdy natomiast może zacząć trenować i planować swoje pierwsze wyprawy. To naprawdę nic trudnego. Jak słyszę te wszystkie wymówki od różnych osób, że nie ma czasu, że to już nie ten wiek, itd., to mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach nikt nie jest gotowy na nic i nigdy nie będzie. Trzeba się po prostu ruszyć z fotela i małymi krokami realizować swoje marzenia i pasje.

Jesteś sam: w środku lasu, w górach, nad jeziorem. Cisza, spokój, majestat przyrody. O czym wtedy się myśli?

O wszystkim. Nie jestem w stanie zliczyć myśli, które przepływają przez moją głowę. Gdy zacząłem swoją przygodę z marszami, to najważniejsze decyzje podejmowałem właśnie w trakcie chodzenia i jak się teraz okazuje, były to bardzo dobre decyzje. Nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem, gdyby nie cały ciąg wydarzeń. A wracając do moich myśli, to one z roku na rok się zmieniają i koncentrują się wokół przeróżnych tematów. Kiedyś były to wszystkie wydarzenia związane z przegraną walką mojej mamy, a teraz w głowie jest moja córka Ida, praca, a czasem też kolejne wyprawy. Zdaje się, że głowa powinna odpoczywać gdy jestem w środku niczego, z dala od całego zgiełku, bez telefonów, bez komutera. Jednak ta cała codzienność dopada mnie mimo wszystko, ale w znacznie łagodniejszy i przyjemniejszy sposób.

 

 zdjęcia: agencja photoit.eu